Rodowicz przyznaje: Nie miała czasu dla dzieci
"Teraz widzę, że chyba byłam za bardzo tolerancyjną matką. Pozwalałam dzieciom na zbyt wiele. Uważałam, że zaufanie i wolność to podstawa. Przeliczyłam się" - wyznaje Maryla Rodowicz.
Obiecuje pani mówić nam prawdę, całą prawdę i tylko prawdę?
Maryla Rodowicz: Jak zawsze.
Trzymam za słowo. Pani Marylo, są tacy, którzy mówią, że sława ich męczy. Pani zalicza się do tej grupy? Czuje się pani zmęczona?
M.R.: - Wydaje mi się, że to tylko kwestia odpowiedniego nastawienia. Powiem szczerze, że kompletnie mi to nie przeszkadza. Najzwyczajniej w świecie nie zwracam na to uwagi. Po prostu staram się o tym nie myśleć. Robię zakupy, jeżdżę na bazar, ludzie się do mnie uśmiechają, zagadują. Przecież to jest miłe...
Czy po tylu latach sukcesów, nagród i płyt musi pani jeszcze komuś coś udowadniać?
M.R.: - Nie komuś, tylko sobie. Cały czas walczę ze sobą. Zawieszam dla siebie wysoko poprzeczkę i nieustannie wymyślam nowe cele. Nie umiem wyłącznie "odcinać kuponów" od moich dotychczasowych osiągnięć. Jestem aktywna i twórcza.
Skoro rozmawiamy szczerze, to proszę mi powiedzieć, jaką cenę zapłaciła pani za sukces?
M.R.: - Najbardziej ucierpiały na tym moje dzieci. Brakowało im matki w dzieciństwie.
Skąd to przekonanie? Rozmawialiście na ten temat?
M.R.: - Zdarza się... I wiem, że to gdzieś głęboko w nich siedzi. Czasami przyznają się do tego, że wtedy bardzo cierpiały.
Gdyby mogła pani cofnąć czas, stałoby się inaczej?
M.R.: (dłuższe milczenie).
Są sprawy, które chciałaby pani wymazać z życiorysu?
M.R.: - Niczego w swoim życiu bym nie zmieniła. Każda sytuacja stanowi dla mnie jakąś lekcję. Za każdym razem uczę się czegoś nowego. Nasza droga życiowa nie mogłaby składać się przecież z samych sukcesów. To byłoby nierealne, a zarazem przeraźliwie nudne. Takie jest życie - góra, dół.
Przejdźmy zatem do miłości rodzicielskiej...
M.R.: - Dzieci to moje największe osiągnięcie i wielka radość. Ale teraz widzę, że chyba byłam za bardzo tolerancyjną matką. Pozwalałam dzieciom na zbyt wiele. Uważałam, że zaufanie i wolność to podstawa. Przeliczyłam się. W praktyce wygląda to niestety zupełnie inaczej. Teraz wiem, że w wychowaniu ważne są zasady i dyscyplina. Dzieci muszą jednak znać granice swojego postępowania.
A czy uchroniła je pani przed własnymi błędami?
M.R.: - Dzieci zwykle wolą same doświadczać wszystkiego na własnej skórze. Gadanie matki jest najczęściej puszczane mimo uszu. Też tak zresztą miałam w młodości.
Ten silny charakter odziedziczyła pani po swoich rodzicach?
M.R.: - Po mamie, ale też i po babci. To taka specyfika naszej żeńskiej linii. Od wieków mężczyźni byli na jakichś wojnach, na zsyłkach... Kobiety zostawały same i musiały sobie radzić. One zawsze były zdane prawie wyłącznie na siebie. Stąd taka odporność.
W czymś jeszcze przypomina pani mamę?
M.R.: - Mamy podobne poczucie humoru, wyobraźnię i cechuje nas duża ufność do ludzi.
Jaki mają panie teraz kontakt?
M.R.: - Rozmawiamy każdego dnia przez telefon, a kiedy moja mama do nas przyjeżdża, godzinami trwają nasze wieczorne rozmowy. Moje dzieci śmieją się, że babcia ma u nas swoje wieczorki autorskie. Komentuje rzeczywistość, a poza tym prosto z mostu mówi co myśli o swoich wnukach. To bywa bardzo zabawne. Dowcipne i bezkompromisowe. One nigdy nie usłyszałyby tego ode mnie.
Pani również się wtedy obrywa?
M.R.: - Oczywiście! Zawsze. Moja mama komentuje wszystkie moje pojawienia się w telewizji. Jest moim pierwszym krytykiem.
To teraz porozmawiajmy o mężczyznach. Byli chyba zawsze ważną częścią pani życia...
M.R.: ... (śmiech)
Jak często śnią się pani mężczyźni?
M.R.: - Mój mąż śni mi się w sytuacjach dwuznacznych, umieram z zazdrości, budzę się przerażona.
I co się dzieje już po przebudzeniu?
M.R.: - Następnego dnia przeprowadzam śledztwo, pytam dlaczego przyśnił mi się właśnie w taki sposób. No i co to była za kobieta. Ale wcześniej bywało nieciekawie: ząb za ząb. Teraz jest zupełnie inaczej. Jak tylko mogę, staram się za wszelką cenę unikać kłótni. Nie cierpię tzw. cichych dni, strasznie mnie męczą.
- Teraz jestem zdecydowanie bardziej gotowa do kompromisów. Postanowiłam zrezygnować z mojej czepliwości.
A o co się pani tak kłóciła?
M.R.: - Może nie kłóciła, ale moje zawsze musiało być na wierzchu. A nie można przecież cały czas żyć w ogniu walki. Takie sytuacje zepsują każdą, nawet największą miłość.
A jak odpowiedziałaby pani na takie stereotypowe pytanie - czym jest miłość?
M.R.: - Dla mnie była zawsze euforią i koszmarem. Zawsze, kiedy byłam szaleńczo zakochana, była to jednocześnie moja porażka życiowa. Nie mogłam wtedy pracować, spać, odwoływałam koncerty. Przejmowałam się każdym spojrzeniem i słowem mojego mężczyzny. Przepłakiwałam całe noce... Wielkie uniesienia i wielkie cierpienie.
Alicja Dopierała
8/2013