Rodzinne sekrety Walterów wychodzą na jaw! "Praca była ważniejsza od dzieci"
Dwoje to para, troje to już tłok. Ale jeśli tym trzecim składnikiem jest wspólna pasja, związkowi można wróżyć powodzenie. Mariusz i Bożena Walterowie w tym roku świętują 52. rocznicę ślubu.
"Mnie się ciągle wydaje, że jesteśmy dwa, trzy lata po ślubie. Nigdy się z mężem nie nudziłam. Najpierw wspólna praca, później dom, dzieci" - mówi Bożena Walter. Kolejność nieprzypadkowa.
Pytana, czym jest dla niej praca, odpowiada: "Wszystkim. Naprawdę. Z żalem muszę powiedzieć, że praca w telewizji była dla mnie ważniejsza niż moje dzieci. I one mają o to do mnie pretensje, i ja też mam teraz pretensje do siebie".
Mąż jednak doskonale ją rozumie. "Niedawno wyliczałem, że pracuję 55 lat. To kawał roboty, która wciągała mnie bez reszty, do skarpetek" - przyznawał. Bez żalu.
Po raz pierwszy wpadli na siebie na początku lat 60. w Katowicach, gdzie Bożena Bukraba pracowała w radiu, a Mariusz Walter w lokalnym oddziale TVP. Na etapie wyboru studiów żadne z nich nie planowało kariery w mediach. Ona wybrała iranistykę na UJ. Dopiero po urodzeniu drugiego dziecka poszła na studia związane z zawodem.
On ukończył Politechnikę Śląską, ale bardziej niż inżynieria sanitarna wciągnęła go praca w studenckim radiowęźle. Nim zdążyli się dobrze poznać, oznajmił: "Wyjeżdżam do Warszawy". Gdy i ona trafiła tam dwa lata później, cała stołówka na Woronicza zakładała się, czy przysadzistemu "Grubemu" uda się poderwać "piękną Bożenkę". Udało się.
Zdobył ją poczuciem humoru i wytrwałością, zawsze umiał rozśmieszyć, zasypywał kwiatami. Od pierwszej randki (ta pomarańczowa koszula!) czuła, że będzie mieć w nim oparcie. "Byłam dość słabej konstrukcji psychicznej, potrzebna mi była podpora" - mówiła.
Ta niepewność była w niej od dziecka. W 1939 r., gdy miała niespełna 2 lata, jej ojciec, por. Władysław Bukraba, ruszył na front. "Mama wysłała za nim adiutanta z garniturem, by mógł uciekać, ale odesłał go mówiąc, że odszedł w mundurze i w nim pozostanie. I w nim został zabity w obozie w Charkowie" - opowiadała.
Jej matka jeszcze do połowy lat 50. wierzyła, że tylko zaginął, że wróci. Zaharowywała się, by utrzymać rodzinę, córka do 2. klasy podstawówki wychowywała się z dziadkami, potem przejęła ją siostra ojca.
"Mama szarpała się. Może dlatego zrodziła się we mnie taka potrzeba silnego mężczyzny, którego wtedy przy nas nie było" - dodawała Bożena Walter. Taką opoką stał się dla niej Mariusz, któremu w 1964 r. powiedziała sakramentalne "tak".
On w dzieciństwie przeszedł przez to samo, co ona. Jego ojca, lwowskiego prawnika Karola Waltera, zamordowali w 1940 r. w Bykowni Rosjanie. 3-latek został sam z babcią i 6-letnią siostrą, ich matka również zaginęła - później na szczęście udało im się odnaleźć.
Wojenne przejścia go zahartowały. Ludzie widzieli w nim lidera, umiał przekonać do siebie zadaniowym trybem myślenia i pogodą ducha.
Odkąd, jako 25-latek, trafił do TVP, szybko piął się po zawodowej drabinie. W latach 70. stał się jednym z najważniejszych dziennikarzy i producentów tv w kraju, w 1974 r. wystartowało jego Studio 2.
"Był bardzo wymagający, ale też opiekuńczy. Tworzyliśmy zgrany zespół, co wówczas w telewizji należało do rzadkości - wspominał jeden z prowadzących, Edward Mikołajczyk. - To, co się działo w telewizji poza Studiem 2, zwłaszcza w warstwie informacyjnej, było dosyć okropne".
Do tzw. trzonu zespołu od początku należała też Bożena Walter, odpowiadająca za kulturę. "Była logiczna, sensowna. Wiedziała, co mówi, i rozumiała, co mówi. Zawsze elegancka, obiektywna. Wyważona. Dama" - wspominał Jerzy Gruza.
To ona przeprowadziła wywiad z zespołem ABBA na pokładzie wynajętego przez TVP samolotu, i to ona jako ostatnia pojawiła się na ekranach telewizorów 12 grudnia, by ogłosić, że "z przyczyn technicznych program zostaje przerwany".
Po stanie wojennym zdecydowała się zostać, ale on już do TVP nie wrócił. To właśnie wtedy zakiełkowała w nim szalona myśl: a gdyby tak założyć własną kompanię medialną? Przyjaciele pukali się w czoło. "W tym kraju? W tych czasach?". Wierzyła w niego tylko żona.
"(Bez niej) prawdopodobnie osiągnąłbym zaledwie jakiś ułamek tego, co osiągnąłem - przyznaje. - Udało się, ale olbrzymim kosztem poniesionym przez nas wszystkich".
W 1983 r., z poznanym na korcie tenisowym polonijnym biznesmenem Janem Wejchertem, założył holding ITI. Zanim w 1997 r. mogła wreszcie wystartować telewizja TVN, która uczyniła z nich milionerów, sprzedawali sprzęt RTV i kasety wideo, prowadzili agencję reklamową, a nawet produkowali chipsy.
"Jak pierwszy transport naszych chipsów miał dotrzeć do Supersamu na pl. Unii Lubelskiej, staliśmy tam z Bożeną i obserwowaliśmy, jak ludzie biedzą się z otwarciem folii, w którą pakowaliśmy te chipsy" - mówił ze śmiechem "Forbesowi".
"Inny nasz biznes to sztuczne futra. Były bardzo porządne, ale miały jeden feler - odpruwały im się rękawy. Pewnego dnia na schodach przed naszym biurem stanął tłumek kobiet, które przyniosły futra do reklamacji. Nie mieliśmy ich jak obsłużyć. Salwowaliśmy się z Jankiem ucieczką przez ogródek".
Gdy on doglądał kolejnych biznesów, Bożena wymyślała przebojowe audycje TVP. Zanim została autorką "Czaru par", stworzyła uwielbiane przez dzieci "5-10-15". Występowały w nim dzieciaki z rodzinnego podwórka, przyjaciele córki i syna Walterów, Piotrka. Jego młodsza siostra Sandra została jedną z dziecięcych prowadzących program. Przeszła potem przez wszystkie szczeble pracy w TVN, podobnie jak jej starszy o sześć lat brat.
"Całe życie myślałem o sukcesji dla Piotra i Sandry. Nie na zasadzie takiej, że wrzucę ich nagle na głęboką wodę. Oni przeszli długą drogę" - tłumaczył Mariusz Walter.
Marzenia o przekazaniu berła nie do końca się ziściły. Piotr Walter co prawda jest jedną z najwyżej postawionych osób w firmie, lecz nie właścicielem, bo spółkę sprzedano Amerykanom.
Z funkcją prezesa Mariusz Walter pożegnał w 2001 r. Dziś skupia się na czwórce wnuków, dba o kolekcję polskiego malarstwa. Na ukochany tenis nie ma już sił. Mimo tego dalej powtarza, że "TVN to taka miłość, której nic nie zastąpi".
Bożena Walter nie jest zazdrosna. Sama założyła i latami prowadziła TVN-owską fundację charytatywną "Nie jesteś sam!" - dla polskich szpitali zebrała ponad 250 mln zł.
Dwa lata temu wzbudziła niepokój, gdy przekazując ster fundacji Katarzynie Kolendzie-Zaleskiej, pojawiła się na wózku inwalidzkim. Była to na szczęście tylko chwilowa niedyspozycja, ale i tak czuje, że czas na odpoczynek.
"Po 55 latach pracy dziennikarskiej i 15 latach w fundacji trzeba sobie zrobić wielki urlop" - mówi. I zapewnia jednocześnie, że nie zamierzają z mężem siedzieć w domu w ciepłych kapciach.
***
Zobacz więcej materiałów: