Roman Kłosowski i jego smutna starość. "Nie jestem samodzielny"
Kilka tygodni temu Roman Kłosowski (89 l.) musiał opuścić swoje przytulne mieszkanie i zamieszkać w domu opieki pod Łodzią. Odkąd zmarła sąsiadka, w jego najbliższym otoczeniu nie został nikt, kto mógłby się nim zająć. Jest naprawdę źle, bowiem aktor podupadł na zdrowiu.
Od kilku tygodni przebywa w domu opieki blisko Łodzi. Bronił się przed tym, ale zmusiło go do tego życie.
- Nie jestem samodzielny, trzeba się mną opiekować, a w Warszawie nie mam nikogo, kto by się tego mógł podjąć. Mój syn z rodziną mieszka w Łodzi - smutno mówi tygodnikowi "Świat i Ludzie" Roman Kłosowski.
Decyzja zapadła po świętach wielkanocnych. Wtedy po raz kolejny życie niemile go doświadczyło. Pani Ala, sąsiadka z tej samej klatki, dzięki której radził sobie z codziennością, przeszła rozległy udar. Lekarze nie byli w stanie jej pomóc.
Panu Romanowi zawalił się świat. Znów został sam. Pani Ala była jak członek rodziny. Dzięki niej mógł żyć, jak chciał. Każdego ranka schodziła, by zrobić mu śniadanie, potem wspólnie planowali dzień. Dbała, by miał co jeść, o stałej porze przyjmował leki, miał porządek w mieszkaniu i wychodził na spacery. Był wdzięczny, bo mógł czuć się bezpiecznie.
- Kiedy pani Ala odeszła, w trosce o moje zdrowie trzeba było podjąć decyzję, co ze mną dalej. Bo ja jestem schorowany. Coraz bardziej brakuje mi sił, mam już tyle chorób, do tego kłopoty z poruszaniem się... Starość to nie jest bajka. Muszę mieć zapewnioną opiekę medyczną, miejsce i sprzęt do rehabilitacji. Co było robić... spakowaliśmy rzeczy, opuściłem mój ukochany dom - opowiada tygodnikowi pan Roman.
Zamieszkał w domu opieki, 50 km od Łodzi. Dostał własny pokój z łazienką, ma wszelkie wygody. W codziennych czynnościach pomaga mu wykwalifikowany personel.
- Syn z synową mieszkają w Łodzi i odwiedzają mnie, kiedy tylko mogą. A tu, na miejscu, też mam miłe towarzystwo, personel jest pomocny, bardzo to doceniam. Ale wiadomo, że nie ma jak w domu. Moje mieszkanie w Warszawie stoi puste, nikt w nim nie mieszka. Gdyby była szansa na powrót do domu, ja na pewno nie będę się bronił - śmieje się artysta.
Do przytulnego mieszkania zlokalizowanego niedaleko Placu Zbawiciela pan Roman wprowadził się w latach 70. Urządził go z żoną Krystyną, ona zadbała o wszystkie wygody. To było ich miejsce na ziemi, tu spędzili najpiękniejsze chwile swego życia.
Pan Roman miał ulubiony fotel, w którym siadał i uczył się swoich ról. Kiedy po latach zaczął tracić wzrok, siadał w fotelu i wsłuchiwał się, jak pięknie czytała mu książki żona. Ten czas już nie wróci...
W 2013 roku u żony artysty wykryto chorobę nowotworową. Nie miała szans. W czerwcu tamtego roku pan Roman pożegnał ją na zawsze. I musiał na nowo ułożyć codzienność. Ktoś rzucił pomysł, by zamieszkał w domu artystów weteranów w Skolimowie. Nie chciał się na to zgodzić.
- Najlepiej mam u siebie i nic tego nie zmieni - mówił wtedy stanowczo.
Odejście opiekunki zmieniło wszystko. Aktor nie jest samodzielny, nie poradzi sobie bez pomocy innych. - Teraz nie było innego wyjścia. Ktoś musiałby ze mną zamieszkać, a nie ma takiej osoby - mówi gazecie.
Ale nie przestaje wierzyć, że jeszcze wróci do swego mieszkania, usiądzie w ulubionym fotelu, wypije herbatę z przyjaciółką, Teresą Lipowską (80 l.). - W tym domu jest całe moje życie. Ja nigdzie nie byłem tak szczęśliwy - zapewnia.
***
Zobacz więcej materiałów: