Romuald Lipko odsłania kulisy końca Budki Suflera. "Byliśmy już sobą trochę zmęczeni"
Romuald Lipko (67 l.) mówi, że od 40 lat jest człowiekiem w ciągłej podróży. Taki ma styl życia i nie chce tego zmieniać. Mimo to udało mu się stworzyć zgodne i dobre małżeństwo. W wywiadzie dla tygodnika „Świat i Ludzie” zdradza też, dlaczego Budka Suflera przestała istnieć.
"Świat i Ludzie": Czy może pan zdradzić, czemu Budka Suflera przestała istnieć trzy lata temu?
- W pewnym momencie byliśmy już sobą trochę zmęczeni. Znamy się z Krzysiem Cugowskim od 40 lat, spędziliśmy ze sobą większość życia, więcej niż z naszymi żonami. Trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć dość.
I teraz Krzysztof Cugowski koncertuje z synami, a pan z Izabelą Trojanowską i Felicjanem Andrzejczakiem, byłymi wokalistami Budki Suflera pod szyldem Romuald Lipko Band.
- I to powoduje, że codziennie z uśmiechem budzę się rano. Bo jeśli człowiek czuje się komuś potrzebny, nie tylko rodzinie, to jest to fajne uczucie. A ja wciąż mam takie poczucie, że jak wychodzę na scenę, to jestem potrzebny. Może ludzie nie marzą o mnie trzy dni wcześniej, ale jak mnie widzą, to akceptują (śmiech). Teraz wyruszyliśmy w trasę z moimi największymi przebojami.
Czyli na muzyczną emeryturę się pan nie wybiera?
- Nie wiem czy kiedykolwiek się wybiorę, bo dla mnie praca na scenie to rodzaj uzależnienia. Myślę że gdybym nie grał, szybko popadłbym w stan depresji i umarł "psychicznie". Generalnie my, muzycy, rzadko odchodzimy na emeryturę. Gramy do końca tak jak Zbyszek Wodecki. Choć dzisiejsze czasy nie są przychylne nam, artystom.
Dlaczego?
- Świat się zmienił. Ludzie wolą słuchać muzyki na wolnych nośnikach, a artysta ma z tego znikomy procentu działu. Nikt nie chce kupować już płyt, tak jak kiedyś.
No dobrze, tylko Budka Suflera należy do tych zespołów, które w latach 70., 80. i 90. robiły furorę. Płyta "Nic nie boli tak jak życie" wydana w 1997 r. sprzedała się w milionowym nakładzie.
- Wtedy zarobione pieniądze inwestowaliśmy w domy, w rodzinę. Nam się udało, to jest niezaprzeczalne, zrobiliśmy karierę. Czasy się jednak zmieniły. Czasem czytam, że zarabiam dwa miliony rocznie, a to nieprawda.
Idąc na wywiad, myślałam sobie, że pan, kierownik i członek Budki Suflera, ale też autor największych polskich przebojów, ojciec chrzestny wielu gwiazd, mógłby dziś nie robić nic tylko np. wygrzewać się na Bahamach, gdzieś pod palmą.
- Pani poszła tym tokiem myślenia, co wszyscy, że polscy artyści śpią na pieniądzach. Muszę więc panią rozczarować.
Ależ nie, raczej byłam ciekawa. Tak jak tego, jak udało się panu w tym szalonym życiu, właściwie ciągle w podróży, zachować status jednego męża, ojca, bez skandali w tle.
- Zawsze śmieję się, że stabilną rodzinę zawdzięczam moim wyjazdom. W drodze spędziłem więcej czasu niż w domu i dlatego od 45 lat wciąż jesteśmy razem z moją żoną Dorotą.
Nigdy nie wypominała panu, że pana ciągle nie ma, że sama musi wychowywać waszego syna Remigiusza?
- Moja żona to nie jest typ "zołzy", zresztą z taką bym nie wytrzymał, bo ja nie lubię się kłócić. W trudnych kwestiach zawsze dochodziliśmy rozmową do rozwiązania sprawy. Myślę, że Dorota wiedziała jak bardzo kocham to, co robię. Ona zajmowała się naszym synem Remigiuszem, a ja byłem odpowiedzialny za sprawy finansowe. Taki mieliśmy podział i on się dobrze sprawdził.
Syn nie chciał zostać muzykiem?
- Nie. Chodził do szkoły muzycznej, ale nie połknął bakcyla. Nie zmuszaliśmy go z żoną. Skończył prawo. Poszedł jednak w kierunku przedsiębiorczości. Od roku razem prowadzimy nasz biznes związany z branżą alkoholową.
Właśnie chciałam o to zapytać. Skąd taki pomysł?
- Z życia, z potrzeby zapewnienia sobie spokojnej starości. Zainwestowałem w to milion złotych i mam nadzieje, że się powiedzie. Na razie na rynku pojawiła się pierwsza wódka o nazwie Jolka, Jolka pamiętasz?
Pan jest koneserem?
- Kiedyś może i byłem. Spożywanie alkoholu w latach 70. oraz 80. było na porządku dziennym wśród nas artystów, a zaczynanie dnia od porannego drinka prawie normą.
No tak: seks, drugs and rock and roll?
- Akurat ja nie należałem do tych, co prowadzili taki tryb życia. Byłem też już wtedy żonaty, byłem szefem zespołu. Nie mam na koncie jakichś spektakularnych ekscesów.
Ani jednego?
- Nie przypominam sobie. Jest za to jedna anegdota. W roku 1981 wybieraliśmy się z Budką Suflera na tournee do Rosji. Na ten czas postanowiliśmy wszyć sobie esperal.
Czyli jednak...
- Nie, nie. Po prostu nie chcieliśmy dać się sprowokować, że ktoś nas zaprosi do stołu, zaproponuje drinka, a potem każe wracać do Polski z adnotacją, że zespół był pod wpływem. Nic się wtedy na szczęście nie wydarzyło. Odbyliśmy całą trasę, zgodnie z planem. Natomiast ja wiele lat temu odstawiłem alkohol i papierosy.
Tak na 100 procent?
- Zupełnie. Staram się dbać o siebie, bo też zobowiązuje mnie do tego wiek. Na szczęście nie choruję na żadną przewlekłą chorobę, regularnie się badam. Dlatego ciągle mogę być na tej mojej muzycznej drodze.
I wciąż pan dobrze wygląda - kolorowo, młodzieńczo, jakby gdzieś pan pędził.
-Taki mam stan ducha! A do ubrań zawsze miałem słabość i w moim domu to właśnie ubrania zajmują najwięcej miejsca. Kolekcjonuję te, które mają dla mnie wartość sentymentalną. W szafie wciąż mam np. skórzaną kurtkę, w której wystąpiłem w teledysku "Jolka, Jolka pamiętasz". Mam też podarte spodnie dżinsowe, które kupiłem w Stanach pod koniec lat 80. W Polsce były one wtedy dziwadłem. Poza tym ja po prostu lubię swoje życie. Mam w sobie dużo spokoju, żyję w zgodzie z Bogiem.
I jest pan też dziadkiem. Jakie to uczucie?
- Fantastyczne. Laura ma siedem lat, jest niezwykłą dziewczynką, ma dobry słuch i zdolności plastyczne. Każdemu życzę, by na stare lata został dziadkiem, bo wtedy przeżywa się po prostu drugą młodość.