Rozżalona Dowbor: Ukarano mnie podwójnie
Katarzyna Dowbor (54 l.) oddała TVP swoje najpiękniejsze lata. Ale też najpiękniejsze lata w niej przeżyła. Sposób, w jaki się z nią pożegnano, pozostawia niesmak.
W telewizji publicznej przepracowała ponad 30 lat. Widzowie obdarzyli Katarzynę Dowbor dużą sympatią. Niestety, od kilku tygodni to już historia...
Mówi się, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym jak kończy. Jak widać, nie dotyczy to tylko mężczyzn...
Katarzyna Dowbor: - Powiem tak - klasę się ma albo się jej nie ma. Po prostu.
Jak to jest usłyszeć po 30 latach pracy: Dziękujemy pani za współpracę?
K.D.: - Gdybym chociaż usłyszała słowo dziękuję, byłoby naprawdę wszystko w porządku. Przykro mi, że pan dyrektor nie umiał się zachować. Tak naprawdę wręczył mi wymówienie w locie między jednym, a drugim spotkaniem. Czy nie lepiej byłoby, gdyby wezwał mnie do siebie do gabinetu, wręczył bukiet kwiatów i po prostu podziękował za współpracę? Zrozumiałabym to. A tak nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć...
Wydaje się, że nie tylko pani ma z tym problem...
K.D.: - Z drugiej strony jest mi szalenie miło, bo wielu moich kolegów dzwoni do mnie ze słowami wsparcia. Są oburzeni całą tą sytuacją. Załatwiając obiegówkę, spotkałam Włodka Szaranowicza. Był zdziwiony, pocałował mnie w policzek i podziękował za wszystko, co zrobiłam dla redakcji sportowej. To było takie ciepłe.
Spodziewała się pani tego czy to było zaskoczenie?
K.D.: - Raczej się spodziewałam. Od ponad półtora roku byłam na etacie, a nie dostawałam żadnej konkretnej pracy. Zdjęto wszystkie moje programy. To daje do myślenia, prawda?
W takim razie - dlaczego tak się stało?
K.D.: - To samo pytanie zadałam panu dyrektorowi. Chciałam poznać merytoryczne uwagi dotyczące mojej pracy. Niestety, nie uzyskałam odpowiedzi.
Ma pani czyste sumienie?
K.D.: - Jeżeli chodzi o regulamin pracy, to nie mam sobie nic do zarzucenia! Nie korzystałam z bezpłatnego urlopu, wykonywałam sto procent etatu, nie brałam żadnych zwolnień. Przepracowałam uczciwie ponad 30 lat.
- I nawet po takim stażu pracy nie zasłużyłam na odrobinę szacunku. Nie potrafiono rozstać się ze mną z klasą. A wystarczyło zrobić to elegancko. Ale ja nie mam zamiaru uczyć nikogo dobrych manier. Każdy powinien przecież wynieść je z domu.
Czuję, że opuściła pani gmach telewizji z uczuciem złości i żalu...
K.D.: - To bardzo przykre, że my, Polacy, nie szanujemy siebie nawzajem. Ale wie pani co zabolało mnie najbardziej? To, że w tej chwili trwają poszukiwania nowego prowadzącego do programu, który prowadziłam - "Alchemia zdrowia i urody". Zabrano mi nie tylko etat, ale również program. Ukarano mnie podwójnie.
Zostawmy te przykre wydarzenia. Proszę popatrzeć na swoją pracę z perspektywy czasu. Jakie to były lata?
K.D.: - To były fantastyczne lata. Złego słowa nie mogę o nich powiedzieć. Nie mając żadnych kontaktów czy układów, trafiłam do miejsca moich marzeń. To było niezwykłe przeżycie. Pamiętam te uczucia, które towarzyszyły mi, gdy dostałam swoją pierwszą pensję. Byłam w szoku, że ktoś chce mi płacić za robienie czegoś, co kochałam całym sercem.
Telewizja była pani drugim domem?
K.D.: - Momentami nawet pierwszym. To miejsce, w którym spędziłam młodość. Trafiłam do telewizji jak miałam 23 lata. Uwielbiałam robić materiały, prowadzić programy czy też występować na żywo na estradzie. Oczywiście czasami było ciężko, pojawiał się stres. Wbrew pozorom nie była to łatwa praca. Niemniej sprawiała mi ogromną radość.
Ktoś podstawiał pani nogi?
K.D.: - Wiele osób. To intratny zawód, więc jest to niejako zrozumiałe, że dużo ludzi chciało być na moim miejscu. Trzeba było być zatem czujnym. Ale mam taką naturę, że nie zwracałam na to wszystko uwagi. Po prostu robiłam swoje.
Pytam, ponieważ otwarcie mówiło się o pani konflikcie z panią Ireną Dziedzic.
K.D.: - Nie rozumiem tego, ponieważ nie znałam pani Ireny. Dwa razy w życiu miałam z nią kontakt, kiedy zdawałam egzamin na spikera. A tak to mijałyśmy się tylko na korytarzu. Wszystko zaczęło się od jej książki.
Nie zostawiła tam na pani suchej nitki...
K.D.: - Nie wiem, dlaczego tak się mnie uczepiła. Jedynym powodem, który przychodzi mi na myśl, jest jej przyjaźń z moim byłym mężem. Po naszym rozstaniu pani Irena stała się jego powierniczką. Wylewał u niej wszystkie swoje żale na mój temat. Być może właśnie dlatego, pisząc książkę, postanowiła ukarać mnie właśnie w ten sposób.
Ale - z tego co mi wiadomo - nie została pani z tym problemem sama?
K.D.: - Były osoby, na które zawsze mogłam liczyć. Jedną z nich była Edyta Wojtczak. Cudowny człowiek! To właśnie ona szeroko otworzyła przede mną drzwi do telewizji. Dwa lata szkoliła mnie całkiem bezinteresownie, nie dostając nic w zamian. Poświęcała mi swój prywatny czas. Chroniła mnie.
Była pani Aniołem Stróżem?
K.D.: - Dokładnie. Będę jej za to wdzięczna do końca życia.
Który okres TVP uważa pani za złoty?
K.D.: - Kiedy pracowało się najciekawiej? Trudno byłoby mi wskazać jeden okres. Cały czas, który spędziłam w firmie wspominam bardzo dobrze. Miałam szczęście do szefów, a to chyba najważniejsze.
Zostawmy przeszłość za sobą, bo rozumiem, że to już zamknięty rozdział. Myśli pani teraz o przejściu do konkurencji?
K.D.: - Mogę o tym myśleć, ale... cały w tym ambaras, żeby dwoje chciało na raz. Muszą mieć na mnie jakiś pomysł. Wiem jedno! Nie mam już siły, by pracować na tzw. głównych antenach. Nie zależy mi na tym, aby być w porze największej oglądalności. Nie chcę być osobą na gwizdnięcie.
Bycie w ciągłej gotowości już nie jest dla pani?
K.D.: - Teraz delektuję się życiem. Chciałabym zarazić ludzi miłością do... codzienności. W tym momencie już raczej nie. Właśnie w taki sposób żyłam przez lata i w zupełności mi to wystarczy. Teraz potrzebuję odrobiny spokoju. Jestem zmęczona tempem i ciągłym pośpiechem.
Więcej czasu poświęci pani teraz rodzinie?
K.D.: - Teraz delektuję się życiem. Cieszę się każdym dniem. Chciałabym zarazić ludzi tą miłością do codzienności. Bo nieprawdą jest, że wielcy są tylko ci, którzy robią coś nadzwyczajnego. Wielcy są ci, którzy potrafią cieszyć się każdym dniem. Chcę pokazać, że normalne życie jest fajne.
Jakiś pomysł jak to osiągnąć?
K.D.: - Myślę o stworzeniu "Dowborowego Dworu". To miejsce, w którym będę hodować konie, robić masło, piec chleb i przyjmować u siebie fantastycznych ludzi z pasją. Obecnie to moje największe marzenie.
Nie mogę nie zapytać o córkę Marysię. Co będzie, jeżeli zechce pracować w telewizji?
K.D.: - Każde dziecko ma prawo do własnych wyborów. Maćka też nie powstrzymywałam przed pracą w telewizji. To była tylko i wyłącznie jego decyzja. Wydaje mi się jednak, że Marysia nie ma odpowiedniego charakteru do takiej pracy. Ona jest niezwykłym człowiekiem.
Na czym polega ta jej niezwykłość?
K.D.: - Jest dobrym, kulturalnym i mądrym dzieckiem. Niestety, nie ma siły przebicia, nie umie odmawiać. To osoba, która oburza się na niesprawiedliwość. Nigdy w życiu nie skłamała, jest nad wyraz prawa.
Dla takich osób nie ma miejsca w telewizji? Proszę uważać, bo koledzy mogą się obrazić.
K.D.: - W dzisiejszych czasach miałaby nikłe szanse. Większość ludzi pracujących w tym fachu to osoby bardzo przebojowe, z tupetem, w pierwszej kolejności myślące o sobie. A Marysia na początku myśli o drugim człowieku. Ona oddałaby swoje miejsce na antenie komuś, kto bardziej by tego potrzebował.
Alicja Dopierała
21/2013