Rudi Schuberth po raz pierwszy został dziadkiem! Majątek przejmie jego wnuk?
Właśnie spełniło się jedno z jego największych marzeń Rudiego Schubertha (61 l.) – został dziadkiem. Oszalał na punkcie Rudolfa juniora. Praktycznie codziennie trzyma go na rękach i już planuje, że gdy chłopczyk dorośnie, to przejmie rodzinny interes.
Był pan kochliwy?
- Czy kochliwy, to nie wiem. Ale jedno jest pewne - wcześnie przeżyłem swoją pierwszą miłość. Zakwitła ona w pierwszej klasie szkoły podstawowej. To było przedziwne uczucie...
Dlaczego?
- Bo przywiązywałem ukochaną łańcuchem do drzewa. Do dziś mam dzienniczek, w którym widnieje uwaga: "Rysio przywiązał koleżankę łańcuchem do drzewa". To musiała być pierwsza miłość.
Zdarzyło się panu jeszcze przywiązywać inne kobiety do drzewa? (śmiech)
- Był to pierwszy i ostatni raz. Nie mam za sobą tabunu kobiet. Dziwoląg ze mnie. Jestem stały w uczuciach, zaliczam się do długodystansowców. Póki co mam jedną żonę.
Póki co?
- Tak tylko mówię, ale prawda jest taka, że nie mam zamiaru niczego zmieniać.
Spotkanie pana żony to był palec Boży?
- Zawsze można powiedzieć, że gdy spotyka się dwoje ludzi i żyje ze sobą tyle lat, to musi być palec Boży...
Albo czysty przypadek?
- Ale powiedzmy, że wtym przypadku jest tak, że szef chciał, abyśmy się spotkali. Łatwiej się żyje we dwoje.
I zawsze było kolorowo?
- Nie zawsze, bo to wielka sztuka, aby tak było. Na szczęście mamy takie cechy charakteru, które pozwalają nam być ze sobą. Przez tyle lat wspólnego życia dopasowywaliśmy się do siebie i nauczyliśmy się przymykać oczy na swoje niedoskonałości. Mamy też córcię, która nas na trwałe połączyła. Dziecko to klej, spoiwo, które pozwala ludziom żyć razem mimo różnicy zdań.
Jakiś czas temu przyznał pan, że niebawem zostanie dziadkiem. Czy już to się stało?
- Jestem stuprocentowym dziadkiem, bo mojej córce urodził się syn. Ma na imię Wiktor Rudolf, to po dziadku. Na świat przyszedł 30 czerwca. To dla mnie łatwa do zapamiętania data, bo ja jestem z 30 sierpnia.
Wcześniejsze wyobrażenia o byciu dziadkiem pokryły się z rzeczywistością?
- Z niemym zachwytem patrzę na tego małego człowieka, który czasami spojrzy również na mnie. Podziwiam jego małe stópki, paluszki. Już zapomniałem, jak wygląda małe dziecko i jak to jest mieć na rękach taką kruszynkę. Ale opieka nad nim to przyjemność. Jako dziadek mam różne zadania, ale i tak najlepiej wychodzi mi usypianie. Karmienie to domena babci. Cała rodzina jest chętna do współpracy z maluszkiem. Każdy chce mieć z nim do czynienia.
Do kogo jest podobny?
- Mam szczęście, bo mówią, że jest do mnie podobny. Pękam z dumy! Taki człowiek to zupełnie nowa jakość w domu.
Co w takim razie się zmieniło?
- To jest cud. Trzeba się o tym przekonać na własnej skórze, aby zrozumieć, co mam na myśli. Odkąd Wiktor Rudolf przyszedł na świat, nie mamy w sobie żadnej agresji. Cały świat kręci się wokół małego Rudiego.
Jak często się państwo widują?
- Córka przeprowadziła się do nas. To dosyć spore życiowe wyzwanie, zarówno dla niej jak i dla nas.
Mieszkają państwo razem?
- Nie mieszkamy w jednym domu. Zrobiliśmy to celowo, aby nie wchodzić sobie w drogę. Szanujemy prywatność młodych. Dzięki temu mamy siebie dużo na co dzień, ale też nie odczuwamy przesytu sobą. Możemy liczyć na siebie w każdej sytuacji.
W interesach również? Podobno nie warto ich robić z rodziną.
- Z moją córką i jej facetem pracujemy razem od lat. Oni powoli przejmują nasze obowiązki. Karol, ukochany mojej córki, musiał zrezygnować ze swojej pracy, ale doskonale odnajduje się w rodzinnej firmie (gospodarstwo agroturystyczne). I spełnia się największe marzenie mojego życia, abyśmy mogli wspólnie mieszkać i pracować.
Czyli nie jest to tylko chwilowa przeprowadzka, ale plan na lata?
- Oby jak najdłużej. Jeżeli ta układanka nam wyjdzie, to córka z ukochanym przejmą po nas interesy. A później wszystko trafi w ręce Rudiego juniora. Takie myśli chodzą po mojej głowie. Wszystko pięknie się układa.