Sławomir Świerzyński: Cała prawda o porwaniu jego syna. Po 15 latach gwiazdor disco polo wciąż ma koszmary!
15 lat temu - jesienią 2005 roku - Sławomir Świerzyński przeżył prawdziwy koszmar. Jego pierworodny syn został porwany! Gwiazdor disco polo musiał zapłacić pół miliona złotych, by odzyskać Sebastiana żywego. Tragedią żyła cała Polska! Dziś, po tylu latach, wokalista nadal nie może dojść do siebie.
"Twój syn żyje i jest bardzo blisko domu..." - te słowa Sławomir Świerzyński (sprawdź!) usłyszał w 2005 roku od jasnowidza, do którego zwrócił się o pomoc w odnalezieniu uprowadzonego 40 godzin wcześniej syna.
W tym czasie 20-letni Sebastian leżał przysypany sianem w starej, opuszczonej stodole w Reszkach, kilkanaście kilometrów od domu. Przykuty kajdankami do słupa i skrępowany wrzynającymi się w ciało linami chłopak myślał tylko o jednym - że ojciec na pewno go znajdzie.
Powtarzał sobie: "Spokojnie, wytrzymam...". Wiedział, że koło szopy kręcą się jacyś ludzie, słyszał ich głosy, ale bał się krzyczeć. Myślał, że to porywacze go prowokują, żeby mieć pretekst do skatowania go, kiedy zacznie wzywać pomocy.
Dopiero kiedy zorientował się, że nawołują go policjanci, odezwał się. Inaczej nikt by go nie znalazł. Policję zaalarmowały dzieci, które szły do sadu obok szopy. To one wezwały pomoc.
"Ci dranie zostawili Sebastiana na pewną śmierć. Bez jedzenia, bez picia... Lekarze w szpitalu w Gostyninie, dokąd przewieziono syna, powiedzieli, że kolejnej nocy Sebastian już by nie przeżył. Kiedy go zobaczyłem, nie mogłem powstrzymać się od łez. I modliłem się w duchu, żeby nie trzeba było amputować Sebastianowi ręki. Za ciasne kajdanki niemal zmiażdżyły mu przeguby" - opowiadał lider zespołu Bayer Full wkrótce po tym, jak Sebastian wrócił do domu.
Dla Sławomira Świerzyńskiego rodzina zawsze była najważniejsza. Nie pieniądze, jakie zarobił śpiewając disco polo, nie popularność, jaką zdobył objeżdżając całą Polskę ze swoim zespołem, nie dom z basenem, który wybudował w Woli Łąckiej koło Płocka, ale właśnie rodzina.
Kiedy dowiedział się o uprowadzeniu syna, nagle, w jednej chwili, zawalił się cały jego świat.
"Następnego dnia po porwaniu znalazłem porzucony w krzakach przy drodze rower Sebastiana. Wszedłem do lasu i po prostu zacząłem krzyczeć. Starałem się za wszelką cenę odpędzić od siebie myśl, że nigdy już nie zobaczę syna. Wyłem z rozpaczy i modliłem się na przemian. A po głowie kołatało mi się tylko jedno: szykuj trumnę... Nie życzę żadnemu ojcu, by przeżył podobny koszmar" - wspomina dziś.
Wokalista gotów był poruszyć niebo i ziemię, byle odzyskać syna. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Sebastian może liczyć tylko na niego.
"Tato, jak tylko na mnie napadli, pomyślałem, że ty na pewno mnie znajdziesz, że zaraz zaczniesz działać" - to były pierwsze słowa Sebastiana, kiedy w szpitalu po raz pierwszy od chwili porwania zobaczył ojca.
Sławomir przytulił go wtedy do siebie i powiedział: "Synku, już teraz będzie dobrze."
Koszmar Sebastiana i jego ojca rozpoczął się w czwartek 16 września 2005 roku o godzinie dziewiętnastej. Zawsze punktualny Sebastian nie wrócił do domu na czas. Jego telefon nie odpowiadał. Półtorej godziny później młodszemu synowi Sławka, Damianowi, udało się wreszcie dodzwonić do brata. Ale to nie Sebastian odebrał telefon.
"Daj mamę" - usłyszał Damian. Renata Świerzyńska przeczuwała, że z jej synem stało się coś złego. Nie przypuszczała jednak, że został porwany. Natychmiast zadzwoniła do męża, który natychmiast, nie zważając na groźby porywaczy, zawiadomił policję, a w duchu wezwał na pomoc Boga.
"W piątek w południe zażądali 35 tysięcy euro, jak to mówili, 'w papierkach' po 500, 30 tysięcy dolarów po 100, 15 tysięcy dolarów w funtach po 100" - Sławomir Świerzyński dokładnie pamięta żądania porywaczy.
"Udawali, że są Rosjanami, ale Rosjanie nigdy nie powiedzieliby 'w papierkach'... Chcieli, żebym przygotował pieniądze na godzinę osiemnastą. Pół miliona złotych! O negocjacjach w ogóle nie chcieli słyszeć. Mówili, żebym uważał na drugiego syna. I kazali mi doładować kartę w telefonie Sebastiana, bo to z tego telefonu dzwonili do mnie. Byłem wściekły. Krzyczałem do słuchawki: 'Jeśli choć jeden włos spadnie z głowy mojemu synowi, poruszę wszystkie mafie świata i dopadnę was, znajdę was wszędzie!'. Więcej nie zadzwonili..." - opowiada.
W tym czasie policja przeczesywała już wszystkie dziuple, w jakich mogliby się ukryć porywacze. Na próżno... W końcu Sławomir Świerzyński zdecydował się poprosić o pomoc jasnowidza.
"On mi wszystko powiedział. Podał nawet rysopisy porywaczy, określił ich jako zadłużonych, lubiących hazard przestępców. Ale najważniejsze, że widział Sebastiana żywego i ukierunkował nasze poszukiwania. Trzy godziny później mój syn był już w szpitalu" - wspomina.
Sławomir Świerzyński do dziś zastanawia się, czy byłby w stanie wybaczyć porywaczom, gdyby przyszli do niego i przeprosili. Nie ma w nim już złości.
"Jeszcze przed tymi wydarzeniami myślałem, że tego typu przestępcom powinno się po prostu ucinać łby... A teraz? Nie czuję do nich nienawiści" - mówi i dodaje, że wciąż śnią mu się wydarzenia sprzed 15 lat.