Sławomir: Zaczynaliśmy od zera. Dzięki ciężkiej pracy osiągnęliśmy sukces i niezależność!
Sławomir Zapała (35 l.) w wywiadzie dla "Życia na Gorąco" opowiada o swojej drodze na szczyt i wielkich pieniędzy, radzeniu sobie z graniem ponad trzystu koncertów rocznie i sposobach na odpoczynek i wyciszenie. Zdradził też, jak nie należy się do niego zwracać, bo bardzo tego nie lubi...
Życie na Gorąco: Ponoć nie lubi pan, gdy ktoś nazywa pana Sławkiem. Nie lubi pan zdrobnień?
Sławomir Zapała: Cześć, tu Sławomir! To prawda, nie przepadam za zdrobnieniem swojego imienia. Dla mnie to Sławomir brzmi jakoś bardziej godnie, dzięki czemu jest się odbieranym z należytym szacunkiem. Może właśnie dlatego poszedłem w stronę komizmu, by być traktowany poważnie! Co oczywiście nie oznacza, że swoje obowiązki traktuję z przymrużeniem oka. Do pracy zawsze podchodziłem i podchodzę bardzo uczciwie oraz rzetelnie, czy to na scenie, czy na planie filmowym.
Nie ma pan już dość pytań, czy Sławomir to nie jedynie artystyczna kreacja, a w rzeczywistości to zupełnie inny człowiek niż ten ze sceny?
- Udzielanie wywiadów to część mojego zawodu i naprawdę nie widzę żadnego problemu, gdy często słyszę podobne w wymowie pytania. Niestety mało kto chce słuchać, ile pracy oraz wysiłku włożyliśmy razem z żoną Kajrą, by znaleźć się w miejscu, w którym obecnie jesteśmy. Zaczynaliśmy od zera. Uczyliśmy się wszystkiego od podstaw. Sami pisaliśmy scenariusze do teledysków, obsadzaliśmy aktorów, kręciliśmy je, udźwiękowialiśmy, koloryzowaliśmy, montowaliśmy. To był bardzo dobrze przygotowany biznes plan.
O tym akurat dość rzadko mówi pan w wywiadach, których udziela.
- Bo nikt mnie zazwyczaj o to nie pyta. Dziennikarzy zwykle najbardziej interesuje to, jak poznałem swoją żonę, co robimy w wolnych chwilach oraz jakie mamy plany na najbliższą przyszłość. Oczywiście padają również pytania, czy nasze sceniczne występy to nie odgrywanie jakiejś pozy. Zapewniam, nic z tych rzeczy. Dajemy ludziom radość, tworzymy muzykę, która cieszy mnóstwo osób. Mamy ten rzadko spotykany dziś komfort, że nikt niczego nam nie narzuca. Traktujemy to jako rodzaj nagrody, bo dzięki naszej ciężkiej pracy osiągnęliśmy sukces i niezależność.
Wizerunek wesołego, beztroskiego faceta to jest właśnie to?
- Chcę być kojarzony z pozytywnymi, dobrymi rzeczami. Z radością, zabawą, relaksem. Zbyt dużo jest smutku i rozpaczy na świecie, dlatego Sławomir jest taki, a nie inny. Dajemy ludziom rozrywkę i to na najwyższym światowym poziomie. Nie jest jednak tak, że piosenki, które śpiewam, są wyłącznie humorystyczne, żartobliwe. W moim repertuarze nie brakuje ballad i innych nostalgicznych utworów.
Gra pan ponad trzysta koncertów rocznie. Struny głosowe to wytrzymują?
- Czerpię ze swojego warsztatu i wiedzy, którą zdobyłem w szkole aktorskiej. Zawsze będę wdzięczny swojemu profesorowi od impostacji, czyli wydobywania głosu. Zbigniew Grygielski nauczył mnie, w jaki sposób śpiewać, by nie obciążać strun. Sławomir gra przecież wyłącznie na żywo, teraz doszła jeszcze moja wymarzona sekcja dęta, słowem – niesie nas fantastyczna rock polowa energia.
Popularność nie jest dla pana problemem?
- Z Kajrą staramy się wyznaczać granice – zawsze znajdziemy czas dla fanów, na zdjęcia i autografy. Ale nie w czasie prywatnym ani nie przed koncertem, gdzie trzeba oszczędzać energię, być absolutnie skoncentrowanym i skupionym. Moja żona pilnuje, by nikt nam nie przeszkadzał. Jest w tym naprawdę niezła! To jest dla mnie naprawdę dość wygodna sytuacja, bo – na szczęście – nie muszę odmawiać licznym prośbom.
Wolne chwile to teraz dla pana rzadkość?
- Kalendarz mamy zapełniony do końca 2019 roku. Dlatego cztery godziny snu to teraz dla nas luksus. U nas sezon trwa bowiem cały rok! Dostajemy również dużo propozycji filmowych i teatralnych, lecz siłą rzeczy nie wszystkie przyjmujemy. Nie mam jednak wrażenia, że coś mi ważnego umknęło, przepadło. Tym bardziej, że prócz koncertów, gram jeszcze w „Blondynce”, a z Kajrą gramy razem w warszawskim Teatrze Capitol. To taki nasz artystyczny skok w bok, który korzystnie wpływa na moją psychikę. Podobnie jak cisza, dzięki której najlepiej odpoczywam.
Kiedy więc razem z żoną znajdą państwo czas na zasłużony urlop?
- Dla nas najlepszym miesiącem na wakacje jest zawsze początek roku. W tym roku byliśmy w jednym z pięknych egzotycznych krajów, ale najbardziej ucieszył nas fakt, że przez kilka tygodni spaliśmy w tym samym łóżku i jedliśmy ciepłe trzy posiłki dziennie. Nie korzystaliśmy też z dobrodziejstw socialmediów. Byliśmy tylko dla siebie i nic więcej do szczęścia nie było nam potrzebne.
Rozm. Artur Krasicki