Słyszał, jak sędzia skazuje jego ojca na śmierć. Walczył, by uznano wyrok za „mord sądowy”
Paweł Wawrzecki miał zaledwie piętnaście lat, gdy dowiedział się, że jego ojciec zostanie powieszony. Skład orzekający Sądu Wojewódzkiego w Warszawie, któremu przewodniczył Roman Kryże, skazał Stanisława Wawrzeckiego na śmierć za udział w tzw. aferze mięsnej. Egzekucję wykonano 19 marca 1965 roku w stołecznym więzieniu przy ulicy Rakowieckiej... Minęły cztery dekady, zanim Sąd Najwyższy uchylił tamten wyrok.
Był dwulatkiem, kiedy jego rodzice się rozwiedli. Matka, której sąd powierzył opiekę nad nim, dość szybko przestała sobie radzić z wychowaniem syna i... oddała go ojcu. Stanisław Wawrzecki miał już nową rodzinę, ale wziął Pawła pod swój dach i zaopiekował się nim. Był dyrektorem Miejskiego Przedsiębiorstwa Handlu Mięsem, więc nieźle mu się powodziło.
18 kwietnia 1964 roku Stanisław Wawrzecki wrócił z delegacji do Bukaresztu. Na lotnisku Okęcie czekali na niego milicjanci. Zamiast do domu, zawieźli go do więzienia na Rakowieckiej. Wkrótce potem cała Polska dowiedziała się, że był jednym z "mózgów" tzw. afery mięsnej. Nikt jednak nie przypuszczał, że rządzący wówczas PRL-em Władysław Gomułka osobiście właśnie Wawrzeckiego wybrał na kozła ofiarnego...
"Wystarczy jak powiesimy paru aferzystów, a afery gospodarcze się skończą" - powiedział I Sekretarz KC PZPR w jednym ze swych przemówień.
W chwili zatrzymania Stanisława Wawrzeckiego wiadomo już było, że stanie się on głównym bohaterem afery i z całą pewnością zostanie przykładnie ukarany. O wyroku śmierci nie było jednak mowy.
Wawrzecki - jako dyrektor firmy zajmującej się zaopatrywaniem sklepów w mięso - nadzorował wszystkie warszawskie masarnie i współpracował z dostawcami. W tamtych czasach mięso było, jak twierdził sam Gomułka, towarem o szczególnej wrażliwości społecznej. Innymi słowy: ciągle go brakowało.
To dlatego w lipcu 1959 roku na polecenie premiera Cyrankiewicza wprowadzono na terenie całej Polski "bezmięsne poniedziałki" w handlu i we wszystkich placówkach gastronomicznych.
Na początku 1963 roku do Komisji Kontroli działającej przy Komitecie Wojewódzkim Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wpłynął donos pracownika Miejskiego Przedsiębiorstwa Handlu Mięsem zaczynający się od zdania: "U nas wszyscy kradną". Sprawa natychmiast trafiła do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, gdzie kilka miesięcy później powołano do życia specjalną grupę śledczą, której zadaniem było wykrycie sprawców nadużyć w obrocie mięsem.
Szybko okazało się, że w sprawę zamieszani są nie tylko producenci i sprzedawcy mięsa, ale też milicjanci, pracownicy Sanepidu i kilku urzędników z ministerstwa handlu.
Barbara Seidler, która w latach sześćdziesiątych relacjonowała na łamach m.in. "Życia Literackiego" słynne procesy, tak pisała o aferze mięsnej:
Konwojenci dostarczali "nadwyżki" do zaprzyjaźnionych sklepów i prywatnych masarni (bez faktur), gdzie mięso sprzedawało się na pniu. 25-30 procent utargu kierownicy sklepów zostawiali dla siebie, resztę przekazywali... konwojentom, którzy z kolei dzielili się pieniędzmi z pracownikami zakładów mięsnych. W ten sposób do obrotu trafiały tony "nielegalnego" mięsa, którego sprzedaż nie była nigdzie ewidencjonowana. Oczywiście, żeby uczestniczyć w podziale łupów, konwojenci, szefowie sklepów i właściciele masarni musieli wkupić się w łaski decydentów z Miejskiego Przedsiębiorstwa Handlu Mięsem.
W ciągu niespełna pół roku od wszczęcia śledztwa aresztowano ponad pół tysiąca osób. Prokuratura ustaliła, że 93 procent kierowników sklepów mięsnych w Warszawie dawało łapówki, a tylko z zakładów produkcyjnych na Służewcu "wyparowało" w dwa lata aż 65 ton mięsa!
Trzy dni po aresztowaniu Stanisław Wawrzecki przyznał się, że brał łapówki od 120 (!) kierowników sklepów. Łącznie przyjął trzy i pół miliona złotych. Nic dziwnego, że to właśnie on został wytypowany na kozła ofiarnego...
Choć w aferze mięsnej zarzuty usłyszało prawie osiemset osób, na ławie oskarżonych zasiadło obok Wawrzeckiego tylko czterech innych dyrektorów z MPHM, czterech kierowników sklepów i jeden właściciel prywatnej masarni.
Proces rozpoczął się 20 listopada 1964 roku. Na przewodniczącego składu orzekającego Sądu Wojewódzkiego w Warszawie - podobno na polecenie Gomułki - został wyznaczony sędzia Sądu Najwyższego - nazywany sędzią "krzyżującym ludzi" Roman Kryże (to on zatwierdził wcześniej m.in. wyrok śmierci wydany na rotmistrza Witolda Pileckiego).
Proces - zamiast w trybie określonym przez Kodeks postępowania karnego - odbywał się trybie doraźnym przewidzianym dekretem Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z 1945 roku, co było rażącym naruszeniem prawa, choćby dlatego, że uniemożliwiało poddanie wyroku procedurze odwoławczej oraz pozwalało na zasądzenie kary śmierci za coś, za co tak naprawdę groziło jedynie kilka lat pozbawienia wolności.
Stanisław Wawrzecki został okrzyknięty przez media "szefem mięsnej ośmiornicy". Rozpętała się ogólnopolska nagonka na niego, nazwano go wrogiem publicznym numer 1 i tym samym wydano wyrok na długo przed tym, jak ogłosił go sędzia Kryże.
15-letni wówczas Paweł Wawrzecki był obecny na każdej rozprawie. Jego ojciec do końca wierzył, że nie zostanie skazany na śmierć. Gdy 2 lutego 1965 roku usłyszał wyrok, zemdlał, a kiedy 19 marca 1965 roku strażnicy więzienni przyszli po niego do celi, by zaprowadzić go pod szubienicę, w ułamku sekundy osiwiał. Chwilę później go powieszono.
Pozostali oskarżeni w aferze mięsnej uniknęli śmierci. Zostali skazani na więzienie (niektórzy mieli w nim spędzić resztę życia), wysokie grzywny i konfiskatę mienia.
Stanisław Wawrzecki był ostatnią osobą skazaną w Polsce na karę śmierci za przestępstwo gospodarcze. Ukarano go, jak chciał Gomułka, dla przykładu. Powieszenie go wcale jednak nie poprawiło sytuacji na krajowym rynku mięsnym.
"Zamiast powiesić szynkę w sklepie, powiesili Wawrzeckiego" - szydzono z władzy.
Z relacji Barbara Seidler wynika, że Stanisław Wawrzecki błagał o darowanie mu życia, ale sędzia Kryże pozostał na to błaganie głuchy. Orzekając dla Wawrzeckiego karę śmierci, poinformował, że od wyroku nie przysługuje odwołanie, a w uzasadnieniu napisał, że "wrzód na organizmie zdrowego społeczeństwa musi być wypalony do korzeni".
"Byłem na ostatnim słowie taty w sądzie. Bronił się, prosił o zrozumienie, że odpracuje..." - wyznał Paweł Wawrzecki w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Rodzinie Stanisława Wawrzeckiego odmówiono prawa do pogrzebu i pozbawiono ją środków do życia. Po wykonaniu wyroku skonfiskowano cały majątek, jaki zgromadził.
Paweł Wawrzecki na każdym kroku słyszał, że jest synem "tego złodzieja". W szkole wytykano go pacami, wyzywano, traktowano jak wyrzutka. Musiał przenieść się z liceum do technikum.
Aktor przez prawie czterdzieści lat walczył, by sprawa jego ojca wróciła na wokandę. W końcu udało się - 27 lipca 2004 roku Sąd Najwyższy uchylił wszystkie wyroki w aferze mięsnej, uznając, że zapadły z rażącym naruszeniem prawa. Postępowanie w sprawie Stanisława Wawrzeckiego zostało jednak umorzone z uwagi na jego śmierć. Umorzenie nie było równoznaczne z rehabilitacją... Winy Wawrzeckiego nigdy nie podważono - stwierdzono jedynie, że kara była rażąco niewspółmierna do niej i miała "określony cel propagandowy".
Paweł Wawrzecki i jego bracia wystąpili do sądu o odszkodowanie za skonfiskowany po wykonaniu wyroku na ich ojcu majątek. Na rzecz aktora w 2010 roku zasądzono od Skarbu Państwa dwieście tysięcy złotych zadośćuczynienia.
Zmarły w 1983 roku funkcjonariusz stalinowskiego aparatu represji - sędzia Roman Kryże, który w ciągu dwóch dekad zasiadania w Sądzie Najwyższym skazał na śmierć wiele osób, w tym ojca Pawła Wawrzeckiego - uważany jest obecnie za zbrodniarza komunistycznego, a zasądzoną przez niego śmierć Wawrzeckiego określa się mianem "mordu sądowego".
Paweł Wawrzecki nie chce dziś rozmawiać z mediami o tacie.
***
Zdruzgotany Paweł Wawrzecki przekazał smutne wieści z domu! Jest gotowy na najgorsze
Paweł Wawrzecki wspomina Annę Przybylską. Padły wzruszające słowa
Wawrzecki już nie musi mieć wyrzutów sumienia. Pokazał, jak mieszka w USA!