Stan Borys zaatakowany w klubie. Poszło o psa!
Stan Borys (72 l.) wciąż nie może otrząsnąć się po tym, jak został wyrzucony z jednego z warszawskich klubów biznesowych, do którego przyszedł z psem, 11-letnią suczką shih tzu Julką.
Artysta został zaproszony kilka tygodni temu na konferencję poświęconą przemocy wobec kobiet.
Muzyk przybył tradycyjnie ze swoim psem, znany jest wszakże z tego, że - podobnie jak Kora - nie rozstaje się z maleńką suczką.
- Wszędzie przychodzimy w takie miejsca z pieskiem, z Juleczką, ona nie lubi siedzieć w domu. Chodzimy z nią do restauracji w Nowym Jorku, gdzie Julka mieszka, wszędzie, gdzie mam koncerty, nagrania. Jest ze mną w samolocie, samochodzie i niektórzy restauratorzy wręcz ją uwielbiają - mówi Stan Borys agencji informacyjnej Newseria Lifestyle.
W Warszawie artysta potraktowany został jednak wyjątkowo brutalnie. Jak opowiada, wszedł do klubu, trzymając psa na rękach i z miejsca został zatrzymany przez jedną z organizatorek imprezy.
Kiedy kobieta poprosiła wokalistę o opuszczenie lokalu, Borys postanowił interweniować u menedżera.
- Wyjaśniłem najpierw pół żartem, pół serio, że Julka jest gwiazdą telewizji porannej i nie tylko, i mówię, że to nie jest "dog" - czyli pies, jak on powiedział - to jest suczka, dziewczynka mała i ona jest bardzo grzeczna i siedzi zawsze ze mną na rękach.
Menedżer później skłamał w "Fakcie", że latała po restauracji. Julka jest damą i nie lata po restauracjach. Najbardziej jednak poruszyło mnie, że ja, Polak, w środku Warszawy, naprzeciwko Pałacu Kultury, zostałem zaatakowany przez obcokrajowca - mówi oburzony artysta.
Według relacji Stana Borysa menedżer był niegrzeczny i wielokrotnie groził artyście użyciem siły. Kiedy sytuacja przykuła uwagę zgromadzonych na konferencji gości oraz fotoreporterów, muzyk zdecydował się opuścić klub.
"Powiedział mi, że jeśli nie wyjdę sam, weźmie mnie fizycznie siłą, więc ja zareagowałem i powiedziałem: to mnie weź siłą. Powtarzali to kilkakrotnie, więc wówczas wyszedłem".