Sylwia Gruchała emigruje z Polski
Eks - uczestniczka "Tańca z gwiazdami" Sylwia Gruchała (27 l.), po porażce w tanecznym show, chce wyjechać z Polski. Powodem emigracji florecistki jest... miłość.
Sylwia Gruchała jest obecnie w związku z Włochem: "Mam związek na odległość, jesteśmy razem mniej więcej dziesięć dni na miesiąc, w dwóch porcjach. Latamy samolotem między Neapolem a Gdańskiem. Dzieli nas też bariera językowa. Luigi nie mówi po polsku, ja nie mówię po włosku, rozmawiamy po angielsku" - tłumaczyła w wywiadzie dla "Gali".
"Przyszedł taki moment, kiedy wydawało mi się, że to nie ma sensu. Rozstaliśmy się na pięć miesięcy, ale ta miłość okazała się silniejsza. Zapisałam się na lekcje włoskiego" - dodała.
Obecnie florecistka planuje wyjazd. W Polsce nie trzyma jej już nic. Rozstała się w gniewie ze swoim trenerem Tadeuszem Pagińskim, ostro skrytykowała Polski Związek Szermierczy zarzucając pijaństwo, libacje, lekceważenie zawodników, prywatny folwark prezesa...
"Chcę jechać do Włoch, już się zdecydowałam. Nie można w nieskończoność ciągnąć związku na odległość. Ważna jest bliskość, takie zwyczajne bycie ze sobą, spędzanie razem czasu, budzenie się obok siebie.
Drobiazgi dnia codziennego cementują, wtedy rodzi się przyjaźń potrzebna w miłości. Wierzę, że wszystko można pogodzić".
Dla Gruchały to miłość jest teraz najważniejsza. Dla niej zdecydowana jest swoje życie układać poza granicami kraju: "Mogłabym trenować we Włoszech, ale walczyć dla Polski, to tylko kwestia organizacyjna, ale mój związek musiałby się zgodzić na taki układ.
Na razie jestem jeszcze zmęczona, a w takich stanach nie podejmuję żadnej ważnej decyzji. Mam jeszcze dwa miesiące przerwy w sporcie, potem wszystko poukładam".
A jaka jest Sylwia Gruchała w relacjach międzyludzkich?
"Z natury jestem osobą władczą. W poprzednim związku zawsze musiało być tak, jak ja chcę, nie potrafiłam ustępować nawet w drobiazgach. To ma katastrofalne konsekwencje. Mój były partner zaczął żyć moim życiem.
Cały swój czas, całą swoją energię skupił na mnie. W pewnym sensie sama do tego doprowadziłam, ale nieświadomie. Nie kontrolowałam swojej dominacji. Poświęcenie w związku jest fajne, ale są granice, których nie należy przekraczać. Każdy musi mieć swój własny świat, swoje zajęcia. Nawet w najbardziej szalonej miłości nie wolno zapominać o sobie".
Florecistka dodaje, że jej zmorą są chandry, z którymi często nie potrafi sobie radzić: "W uczuciach jestem maksymalistką - albo cholernie szczęśliwa, albo zupełnie zdołowana. Mam huśtawkę nastrojów i tego u siebie nie cierpię. Lubię, kiedy jestem poukładana, mam wolę do życia, mnóstwo energii. Nie lubię, kiedy mam słabsze dni, źle się czuję i nawet nie wiem dlaczego" - wyznała.
"Wtedy zaszywam się w domu, nie wychodzę - i to jest najgorsze - ucieczka od ludzi. Pracuję nad tym. Ostatnio, jak mnie dopadło, od razu złapałam za telefon, zadzwoniłam do przyjaciółki, wygadałam się i kryzys minął".