Syn Meghan i księcia Harry'ego był o włos od tragedii. Mógł zginąć w pożarze, gdyby nie niania...
Archie (3 l.), starszy syn Meghan Markle i księcia Harry’ego, chociaż nie nosi tytułu książęcego, budzi, podobnie, jak rodzice, ogromne zainteresowanie. 4 miesiące po urodzinach towarzyszył mamie i tacie podczas oficjalnej podróży po Republice Południowej Afryki. Omal wtedy nie doszło do tragedii…
8 stycznia minęły 3 lata, odkąd książę Harry i księżna Meghan ogłosili, że rezygnują z królewskich obowiązków, czyli w praktyce z bycia czynnymi członkami rodziny królewskiej i przeprowadzają się za ocean.
W chwili, gdy "Megxit" stawał się faktem, synka pary, Archiego, nie było z nimi w Londynie. Pod opieką mamy Meghan czekał na nich w Vancouver, który książęca para wybrała na swoją tymczasową siedzibę.
Jak dali do zrozumienia Meghan i Harry, narodziny synka przyspieszyły ich decyzję o wyjeździe z Wielkiej Brytanii. W natłoku spływających pod ich adresem pogróżek na tle rasistowskim obawiali się o jego bezpieczeństwo.
Zresztą, jak twierdzili w wywiadzie dla Oprah Winfrey, uwagi o takim zabarwieniu pojawiały się nawet w gronie rodzinnym. Jak ujawnili, podczas ciąży Meghan jeden z krewnych, którego tożsamości nie chcieli zdradzić, dopytywał ponoć natrętnie o możliwy kolor skóry dziecka i zdawał się od tego uzależniać decyzję o przyznaniu mu lub nie tytułu książęcego.
Księżna z kolei nigdy nie ukrywała, że zależy jej na tym, by Archie poznał swoje kulturowe korzenie. Do pomocy w opiece nad dzieckiem wybrała pochodzącą z Zimbabwe Lorren Khumalo, która nosiła go w chuście na plecach i opiekowała się, gdy rodzice wypełniali oficjalne obowiązki.
Niania towarzyszyła książęcej parze podczas wizyty w Republice Południowej Afryki we wrześniu 2019 roku. Jak wspominała Meghan w sześcioodcinkowym serialu „Harry i Meghan” dla platformy Netflix:
"Gdy lecieliśmy do Afryki Południowej Archie miał tylko 4 miesiące. Zabraliśmy go ze sobą. Po raz pierwszy byliśmy jako rodzina na oficjalnym wyjeździe".
Archie, ponieważ był zbyt mały, by towarzyszyć rodzicom podczas oficjalnych spotkań, większość czasu spędzał na drzemkach pod opieką niani, w willi, którą władze RPA udostępniły książęcej parze jako tymczasową siedzibę. Jak wspominała Lorren Khumalo w dokumencie „Harry i Meghan”:
"Wszyscy byli pod ogromną presją, bo podróż była bardzo intensywna. Zastanawiałam się jak Meghan sobie z tym radzi i nadal się uśmiecha".
Podczas spotkania Meghan z mieszkankami Nyanga, miasteczka położonego na Przylądku Zachodnim w Republice Południowej Afryki, w willi, gdzie pod ich nieobecność spał Archie, wybuchł pożar. Jak wspominała księżna w swoim podcaście nagranym dla Spotyfy, kiedy usłyszała tę przerażającą informację, była w takim szoku, że nie zrozumiała, co słyszy:
"Był taki moment, że stoję na pniu drzewa i wygłaszam to przemówienie do kobiet i dziewcząt, i kończymy spotkanie, wsiadamy do samochodu, a oni mówią, że w rezydencji wybuchł pożar. Co? W pokoju dziecka wybuchł pożar. Co???"
W pokoju Archiego nie było czujników dymu, jednak intuicja niani zadziałała lepiej niż zaawansowana technologia. Jak potem wspominała, coś ją tknęło, żeby przed położeniem dziecka spać, zabrać go ze sobą do kuchni, dokąd zmierzała, żeby coś przekąsić. Jak wspominała Meghan:
"W tym czasie, kiedy zeszła na dół zapalił się grzejnik w pokoju dziecinnym. Ktoś poczuł dym na korytarzu, wszedł do środka, pożar ugaszony. On miał tam spać…Byliśmy tak wstrząśnięci, że wybuchnęliśmy płaczem".
Pożar został szybko ugaszony, a Archie przez cały ten czas pozostawał pod opieką niani, która prawdopodobnie uratowała mu życie.
Zobacz też:
Król Karol III podejmie decyzję co do dzieci Harry'ego i Meghan. Czeka tylko na jedno
Meghan Markle i książę Harry nie chcieli tytułu hrabiego Dumbarton dla syna