Szokujące, jak bardzo Jan Suzin nie znosił telewizji! Wszystko ujawniono po jego śmierci
Od śmierci Jana Suzina minęło już dziewięć lat. Dopiero teraz jednak ukazała się książka, którą legendarny spiker pisał w tajemnicy przed wszystkimi przez ostatnią dekadę swojego życia. Z lektury "Nieźle się zapowiadało" wynika, że Jan Suzin nie cierpiał telewizji i nie miał najlepszego zdania o ludziach, którzy pojawili się na Woronicza po transformacji ustrojowej, która nastąpiła w Polsce w 1989 roku...
W tym roku minie dokładnie ćwierć wieku od dnia, kiedy Jan Suzin po raz ostatni pełnił dyżur spikerski i - po czterdziestu latach pracy w TVP - pożegnał się z widzami. Najpopularniejszy polski spiker wszech czasów zdecydował się przejść na emeryturę, bo nie mógł się pogodzić z tym, że - to jego słowa - telewizją zaczęli rządzić... reklamodawcy, słupki oglądalności i "nijakie panienki".
"Dziś tych młodych gwiazdek jest tyle, że ja ich nie rozróżniam. Poza tym... ich polszczyzna! Ręce opadają. Co te panienki wygadują?" - powiedział w wywiadzie dla "Newsweeka" wkrótce po odejściu z TVP.
Jan Suzin nigdy nie krył, że nie przepada za telewizją. Dopiero jednak teraz - gdy wdowa po nim, emerytowana aktorka Alicja Pawlicka - zdecydowała się opublikować autobiografię, którą pisał przez ostatnie lata swojego życia, wyszło na jaw, że telewizji wręcz nienawidził i uważał, że jest kompletnie niepotrzebna.
"Chciałbym Państwa przestrzec. I to nie tyle przed jakimś konkretnym programem, ale przed całą telewizją. Przed jej szkodliwym na człowieka działaniem" - czytamy na kartach książki "Nieźle się zapowiadało", która właśnie trafiła do księgarń.
Jan Suzin uważał, że przez telewizję ludzie są nerwowi, źli i nieżyczliwi, a w dodatku przestali chodzić do teatru, na spacery czy spotykać się z innymi.
"Siedzimy godzinami przed migotliwą lampą - bo to jest naprawdę tylko lampa - i gapimy się w nią jak sroka na blaszaną łyżkę. Przestajemy samodzielnie myśleć! Bo głupstwo powiedziane z ekranu nabiera wagi dekretu. Przecież to oczywista bzdura" - napisał.
"Telewizja to monstrum trzymające nas żylastymi łapskami za gardło" - stwierdził.
Jan Suzin przez lata uchodził za spikera, który nie potrafi... kłamać. Nazywano go nawet "najkrótszą recenzją", bo z miny, z jaką zapowiadał program czy film, można było wywnioskować, jakie ma o nim zdanie. Wychodził z założenia, że choć podstawowym obowiązkiem spikera jest zachęcanie do oglądania telewizji, nie można zachęcać do oglądania wszystkiego "jak leci", bo jest to po prostu nieuczciwe.
"Nie potrafiłem wciskać moim odbiorcom tak zwanego kitu. Nawet w sytuacjach krytycznych, kiedy urzędowo obligowano mnie do promowania lichoty, robiłem to podświadomie tak, że na moim obliczu widać było podobno wszystko jak na dłoni" - wspominał w swej autobiografii.
Właśnie dlatego, że nie chciał "wciskać ludziom kitu", nigdy nie zdecydował się na udział w reklamie, choć po przejściu na emeryturę pieniądze bardzo by mu się przydały, bo po czterdziestu latach pracy dostawał z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych zaledwie niewiele ponad tysiąc złotych miesięcznie. Nie krył, że... klepie biedę.
"Na telewizji nie zarobiłem nic" - zapewniał w rozmowie z "Newsweekiem", dodając, że być może gdyby pracował dłużej, zacząłby dostawać stawki gwiazdorskie.
"Trochę za wcześnie wyskoczyłem z tą emeryturą" - stwierdził.
Fakt, że po odejściu z telewizji Jan Suzin praktycznie został z niczym, potwierdziła na łamach "Nieźle się zapowiadało" Alicja Pawlicka. Wdowa po spikerze przyznała w uzupełniającej książkę męża rozmowie z Dorotą Koman, że - to jej słowa - "Janek w telewizji zarabiał grosze".
"Cóż, gdybyśmy żyli teraz, mając tamtą sławę, bylibyśmy bogatymi ludźmi" - powiedziała i dodała, że Jan Suzin latami musiał dorabiać do pensji, jaką dostawał z telewizji, prowadząc koncerty i imprezy.
Brak pieniędzy Jan Suzin i Alicja Pawlicka najdotkliwiej odczuli, gdy spiker zachorował. Ulubieniec milionów Polaków ostatnie lata swojego życia spędził na walce z wyniszczającą jego organizm chorobą. Jego żona zrezygnowała z pracy w teatrze, by się nim opiekować...
"Nie mogłam równocześnie ratować go i grać. Wiele lat był ciężko chory. Zaczęło się to w 2003 roku. Umarł w 2012. Szpitale, lekarze, szpitale, lekarze, szpitale, lekarze. Świetnie się maskował. Długo był jeszcze wyprostowany, dobrze się trzymał, chodził uśmiechnięty... A potem... jakby się zapadł w sobie. Nie chciał już do szpitali, był w domu" - wspomina na łamach "Nieźle się zapowiadało" Alicja Pawlicka.
Dopiero po śmierci męża Alicja Pawlicka odkryła w domowym archiwum rękopis książki, którą pisał w tajemnicy przed wszystkimi. Przez kilka lat starała się wydać autobiografię mężczyzny, z którym szła przez życie ponad pół wieku. Dziś jest szczęśliwa, że "Nieźle się zapowiadało" trafiła na półki księgarskie.
Sięgniecie po wspomnienia legendarnego spikera?
***
Zobacz więcej materiałów wideo: