Szokujący wywiad Joanny Racewicz! "Jestem wdową gorszego sortu. Nie dostałam zaproszenia na obchody"
Joanna Racewicz (44 l.) udzieliła wywiadu tygodnikowi "Newsweek", w którym podzieliła się swoimi przemyśleniami na temat wykorzystywania tragedii smoleńskiej w celach politycznych, ekshumacjach ofiar i dzieleniu rodzin. Jej słowa nie pozostawią nikogo obojętnym...
10 kwietnia 2010 roku w katastrofie samolotu w Smoleńsku zginęło 96 osób. Wśród nich był także Paweł Janeczek, mąż Joanny Racewicz.
W najnowszym "Newsweeku" ukazał się z nią bardzo mocny wywiad. Gwiazda nie zostawia suchej nitki na rządzących, którzy - jej zdaniem - wykorzystują tę tragedię tylko w jednym celu.
Racewicz ma żal, że w kontekście katastrofy mówi się głównie o prezydencie Lechu Kaczyńskim i jego małżonce.
"Od początku boli mnie, że w opowieści smoleńskiej powtarza się tylko jedno nazwisko. To prawda, najważniejszej osoby na pokładzie, z tym nie dyskutuję. Ale pan prezydent nie poleciał do Katynia sam. Wyłącznie w towarzystwie małżonki. Idę o zakład, że gdyby poprosić przechodniów na ulicy o wymienienie choćby pięciu osób, które zginęły 10 kwietnia 2010 roku - nikt nie byłyby w stanie tego zrobić. Nie potrafimy dbać o pamięć naszych ofiar" - ubolewa dziennikarka.
Racewicz przyznaje wprost, że czuje się "wdową gorszego sortu". Nie zaproszono jej chociażby na obchody 8. rocznicy i odsłonięcie pomnika.
"Nie dostałam zaproszenia. Nie tylko zresztą ja. Parę dni wcześniej spotkałam się z dziewczynami z naszego smoleńskiego kręgu. Od lat organizujemy rocznicową mszę w intencji naszych bliskich. Potem zwykle jest chwila na rozmowę, pobycie razem. Większość z nas nie dostała zaproszenia. Bo nie o pamięć tu chodzi" - żali się.
Dziennikarka zabrała też głos w sprawie ekshumacji ciał ofiar, które od kilku miesięcy przeprowadzają rządzący, nie licząc się ze zdaniem rodzin.
"Wie pani, co powiedziała prokurator, dzwoniąc do mnie z informacją o dacie ekshumacji? To było tuż przed Bożym Narodzeniem. Zapytała, czy chcę znać datę teraz, czy po świętach. Jakby informowała mnie o terminie promocji w sklepie albo wycieczce na Roztocze" - wyjawiła Racewicz, która zresztą jest przekonana, ze w przypadku otwierania trumny z ciałem jej męża, to mija się z celem.
"Ja poleciałam osiem lat temu do Moskwy z przekonaniem, że muszę wszystkiego dopilnować sama. Obiecałam synowi, że znajdę tatę i dotrzymałam słowa. Ubrałam, zapięłam spinkami mankiety do koszuli. Jeśli ktokolwiek myśli, że w trumnie kapitana Pawła Janeczka jest czyjaś ręka, noga czy niedopałek papierosa, to się myli. Byłam z Pawłem do samego końca, do zalutowania metalowego wieka i zabicia gwoździami drewnianej skrzyni. (...) Paweł ma w trumnie włożone przeze mnie ważne i symboliczne pamiątki i nie chcę, żeby ktokolwiek ich dotykał" - wyznaje Joanna.