Reklama
Reklama

Tadeusz Drozda: Pozwalam losowi improwizować

Tadeusz Drozda (67 l.) zniknął z publicznej telewizji już dobrych kilka lat temu. Co teraz robi satyryk, który w latach 90. był ulubieńcem Polaków?

Jaki prywatnie jest Tadeusz Drozda?

- Tak naprawdę ja zawsze byłem i jestem prywatnie. Nigdy nikogo nie udawałem, cały czas grałem i gram siebie. Dlatego bardzo się cieszę, że kiedyś nie przyjęli mnie do szkoły teatralnej, bo musiałbym cały czas kogoś udawać.

Podobno od zawsze niebiosa Panu sprzyjały?

- Bardzo. Nawet mam teorię, że mój życiorys ktoś na górze specjalnie wymyślił, żebym ja się nie nudził. Urodziłem się za Stalina i kiedy zaczęło mi się to nie podobać, to on umarł. Potem ustrój ewoluował wraz ze mną, było coraz normalniej i doszło do tego, że może być nudno. Mam chyba jednak chody na górze, bo od paru miesięcy zaczyna być ciekawie. Mam jednak nadzieję, że "góra" nie przesadzi, bo ja już nie mam takich możliwości.

Reklama

I nadal nie myśli Pan o powrocie do telewizji?

- Telewizja to jest taka instytucja, że to ona wybiera. Tzw. telewizje mainstreamowe teraz mają zupełnie inne gwiazdy, mnie przygarnęła Superstacja i robię tam bardzo skromny program "Drozda na weekend". Program emitowany jest w środę, bowiem dyrekcja stacji uznała, że Polacy zaczynają weekend w środę i kończą we wtorek.

To o czym Pan marzy?

- Pozwalam losowi improwizować, na razie mu się udaje.

Jak obecnie wygląda Pana życie? Odczuwa Pan smutek i pustkę po wyfrunięciu córek z rodzinnego gniazda?

- Jest luksusowo, córki mieszkają niedaleko i jak chcemy się zobaczyć, to jest jedynie kilka minut i już. Gorzej byłoby, gdyby codziennie mnie nachodziły, mieszkając w tym samym domu. Ja, znając siebie, do wszystkiego bym się wtrącał, a teraz jest genialnie.

A jak dogaduje się Pan z wnukami?

- Mam dwie wnuczki i wnuka, których życie wraz z rodzicami odległe jest jednak od Radości, gdzie mieszkam. Ale lubią tu wpadać od czasu do czasu i wtedy zawsze coś wymyślimy...

Na przykład?

- Ich rodzice są stale zajęci i jak już jest ogromny kłopot i trzeba komuś dzieci podrzucić, to zawsze są dziadkowie w Radości. Z obserwacji wynika, że lubią wpadać. Najmłodszy Kaj próbuje grać w golfa, ma nawet swoje trzy kije. Wnuczki to raczej domena żony.

Chciałby Pan, żeby rodzina się powiększyła o kolejne wnuczęta?

- Obserwując dotychczasowe egzemplarze, chciałoby się mieć więcej.

Kto wspiera Pana na co dzień?

- To jest takie dość standardowe pytanie, toteż odpowiedź też będzie typowa. Żona jest osobą, z którą zawsze spędzam najwięcej czasu, toteż jest najlepiej zorientowana w moich sukcesach i niepowodzeniach. Żona nie gra w golfa, toteż jak chcę się urwać, to jadę na rundkę. Ostatnio trochę polubiła towarzyszenie mi jako caddie (pomocnik golfisty - przyp. red.), ale są to sporadyczne na razie przypadki.

Z miłości do golfa zbudował Pan nawet dom letniskowy na Mazurach...

- Spędzanie wolnego czasu bez golfa jest dla mnie katorgą. Na budowę domu wybrałem więc miejscowość Naterki koło Olsztyna, w której znajduje się mój ulubiony klub golfowy. Mieszkając tam w lecie, mogę łączyć grę w golfa z innymi moimi pasjami, takimi jak pływanie w jeziorze, jedzenie świeżych ryb czy picie znakomitych piw z lokalnych browarów. Oczywiście w gronie przyjaciół i rodziny. Teraz jestem trochę rozdarty, bo niedaleko Warszawy zbudowano piękne pole golfowe w Sobieniach Królewskich i jestem członkiem tego klubu. Od kiedy wszedłem w wiek emerytalny, to lepiej nie mogłem trafić. Radość, Naterki - wioski bliźniacze.

W takim razie, poza grą w golfa, jak będzie Pan spędzał czas w lecie?

- Emeryt ma wakacje na okrągło, a z Polski wyjeżdżam tylko w zimie. Niestety, marny ze mnie narciarz, a obecnie bez problemu można polecieć do krajów, gdzie jest nieco cieplej. Z Warszawy latają samoloty na Kubę, Dominikanę i w wielu innych kierunkach, toteż wybór jest ogromny i mają tam też pola golfowe. W lecie z Polski się nie ruszam.

Rozm. Dorota Czerwińska

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Tadeusz Drozda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy