Tadeusz Drozda wchodząc w czas emerytury, odkrył swoje hobby
Debiutował w stworzonym przez siebie i Jana Kaczmarka wrocławskim kabarecie Elita. Potem w TVP prowadził m.in. program "Herbatka u Tadka". Obecnie występuje w "Superstacji". W wywiadzie zdradza m.in., jaki wpływ na jego życie miał najsłynniejszy program jaki prowadził, "Śmiechu warte".
Od kilku lat prowadzi pan program "Drozda na weekend" w Superstacji. Z jakim wcześniejszym swoim programem mógłby pan go porównać?
To jest pytanie raczej do widzów, ale ja lubię taką formę. Wcześniej prowadziłem program "Herbatka u Tadka" - bardzo podobny w formie, ale ze znacznie większym funduszem - orkiestra, aktorzy, wynajęty lokal, specjalny wóz transmisyjny. Merytorycznie wiele się nie zmieniło, chociaż do "herbatki" goście się bardziej garnęli, bo miała ogromną oglądalność (średnio 2 mln widzów). Niestety po wyborach w 2005 roku zmieniono kierownictwo TVP, nowy prezes "pogonił" nas z anteny i wstawił coś innego bez żadnej oglądalności. Pięć lat temu przygarnęła mnie Superstacja.
W tym roku mija 10 lat odkąd zakończył pan współpracę z programem "Śmiechu warte". Jaki wpływ miał ten program na pana życie?
Program "Śmiechu warte" zmienił moje życie na tyle, że raz w miesiącu musiałem jeździć do Szczecina. Wzrosła też moja popularność, szczególnie wśród dzieci, bo dorośli już wcześniej mnie znali. Strach było wyjść na deptak w Kołobrzegu, wtedy na szczęście ludzie nie mieli w telefonach aparatów, ale zawsze ktoś miał przy sobie kawałek papieru, toteż od razu tworzyła się kolejka po autograf. Nagrałem 500 programów i na moją prośbę zakończyłem współpracę z TV Szczecin.
Na pewno jednak do dziś ma pan stały kontakt z publicznością?
Mój kontakt z publicznością obecnie jest niewielki, bo też i występów estradowych robię mało. Nie mam menedżera, pozostaje więc kontakt mailowy, a mój mail: tadeusz@drozda.pl jest często używany.
O co widzowie pytają pana w listach?
Proszą mnie o opinie, udzielam porad i czasami korzystam z zaproszeń na występy. Jak ktoś chce, to mnie znajdzie. Częściej dostaję propozycje z zagranicy i od czasu do czasu jeżdżę z występami. Ostatnio Pan Jakuszko z Johannesburga usilnie mnie namawia do kolejnego przyjazdu do RPA. Twierdzi, że żadnemu z artystów nie udało się tak ruszyć tamtejszej Polonii jak mnie. Artyści lubią, jak im ktoś kadzi, toteż może polecę.
Jest pan wytrawnym graczem w golfa. Zaplanował pan już wakacyjny wyjazd do miejscowości Naterki, gdzie ma pan przecież dom letniskowy?
Dom w Naterkach powstał tylko dlatego, że jest tam Mazury Golf&Coutry Club i nieduże jezioro. Innych wyjazdów nie planuję, bo mieszkam równolegle tam i w Radości. Jeśli chodzi o moje umiejętnościgolfowe, to graczem jestem wytrawnym, ale coraz gorszym. Nie trenuję, a tylko gram. Można powiedzieć, że lubię grać w golfa, choć nie umiem!
Kogo w tym sezonie zaprosi pan do gry?
W Naterkach goście pojawiają się spontanicznie. Obok mojego domu zbudowano ośrodek wakacyjny "Warmińskie klimaty", na polu jest miły hotel, więc można wpaść bez zapowiedzi. W golfa można grać też samemu, gra się przeciwko polu. Miło jest jednak z kimś pogadać, bo runda trwa ok. 4 godziny.
Grywa pan często ze swoim bratem ciotecznym, Cezarym Żakiem?
Czarek Żak jest aktorem, który szybko zrobił karierę i jak każdy popularny aktor jest stale zajęty i nie ma czasu na tego typu pasje.
Na pewno jednak spotka się pan w wakacje ze swoimi ukochanymi wnukami...
W Naterkach często bywają moje córki z dziećmi, toteż mam kontakt z wnukami, szczególnie syn Joasi Kaj pasjonuje się sportem, uprawia piłkę nożną, tenisa i oczywiście golfa. Najmłodszy Mikołaj już chodzi i trochę kopie piłkę, a Zosia i Basia mają inne artystyczne zainteresowania.
Gdzie w najbliższym czasie będziemy mogli zobaczyć pana występy na żywo?
Generalnie wchodzę w status emeryta i już tak intensywnie nie pracuję, ale też wymagania publiczności z roku na rok maleją. Czyli obopólna zgoda.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: