Tajemnica diety Superniani
Popularna Superniania Dorota Zawadzka, tak jak każdy, ma słabości i próbuje z nimi walczyć. Ostatnio stara się wrócić do dawnej sylwetki. Z powodzeniem. Schudła już ponad 15 kg. Jak tego dokonała?
Schudła pani tak bardzo, że trudno panią rozpoznać. Nadmiar trosk czy efekt drakońskiej diety?
Dorota Zawadzka: - Diety absolutnie przemyślanej. Od dawna chciałam zbić wagę i nawet udawało mi się schudnąć, ale na krótko. Mam pod górkę, bo jedzenie sprawia mi prawdziwą przyjemność. Uwielbiam jeść, zasiadać przy stole, przyrządzać, doprawiać... Dlatego całe życie na przemian chudnę i tyję, tyję i chudnę. W końcu trafiłam na dietę opartą na jedzeniu białek i warzyw. Okazała się idealna - tracę kilogramy, a przy tym znakomicie się czuję.
Osobom na diecie śnią się po nocach torty i czekolady, marzą o zjedzeniu do kawy choćby batonika z muesli...
D.Z.: - Ja jestem osobą tatarożerną. Tatara mogę jeść na śniadanie, obiad i kolację. Oprócz mięsa na diecie jadłam też dużo twarogu, jogurtów, piłam maślankę. Najbardziej brakowało mi pieczywa. Ale i nad tym można zapanować.
Są wakacje - czas, gdy żyje się przyjemnościami. Pani nadal się odchudza?
D.Z.: - Niedawno wróciliśmy z mężem od rodziny, ze Szwecji. Tam trochę zaszaleliśmy. Siostra Roberta robi świetny makaron carbonara, a dzień bez lodów był dniem straconym. Przybyło mi dwa kilo, ale już je zbiłam. Według norm wciąż pozostaje mi 20 kilogramów nadwagi. W moim wieku, a mam około pięćdziesiątki, pogodziłam się z tym, że nie będę już ważyła 55... Ale jeszcze z osiem chętnie bym straciła.
Czy w to odchudzanie wciągnęła pani rodzinę?
D.Z.: - Mąż, widząc jak szybko chudnę, dał się w nią wciągnąć bez trudu. Schudł już 12 kg, mój starszy syn - 20, a i jego dziewczyna też stała się dzięki niej smuklejsza. Nie jesteśmy jednak tacy ortodoksyjni. Teraz, latem, jemy owoce sezonowe. Trudno... Czasem trzeba zgrzeszyć.
Przyznaje się pani do słabości, a przecież jako psycholog powinna sobie z nimi radzić...
D.Z.: - Nie wiem, kto powiedział, że psycholog powinien być świętym bez skazy. Jak każdy, miewam słabości i popełniam błędy. Powiem więcej, jestem jak dziecko - często najpierw robię, a potem myślę. Na szczęście mąż jest optymistą i mimo moich szalonych nieco pomysłów lubi powtarzać, że wszystko będzie dobrze.
Historia pani związku wywołała zaciekawienie, bo męża poznała pani na internetowym portalu.
D.Z.: - Nie ukrywam tego, bo i po co? To przecież nie wstyd. Ludzie poznają się w różnych miejscach. Jestem maniaczką gry w scrabble i kiedyś często odwiedzałam portale z grami logicznymi. Raz weszłam na stronę poświęconą poezji. Tak poznałam Roberta. Jesteśmy razem pięć lat, trzy po ślubie. I nie żałuję ani jednego dnia.
Pięć lat to niezły wynik. Jak opanowaliście sztukę kompromisu?
D.Z.: - Robert śmieje się, że to on ją opanował. Kiedy złoszczę się, on mówi: "Kochanie, porozmawiamy o tym jutro".
Czyli mężczyzna idealny?
D.Z.: - W dzieciństwie robiłam listę cech mojego księcia z bajki. A dziś Robert jest ucieleśnieniem tego, czego kobieta może szukać w mężczyźnie. Jest wyrozumiały, cierpliwy i tolerancyjny...
Żadnych wad?
D.Z.: - Jedna. Ja w emocjach wkurzam się. I zależałoby mi na tym, żeby on podchwycił mój ton. Ale Robert mówi: "Kotuś, uspokój się, opanuj". Więc denerwuje mnie, że potrafi być taki spokojny, gdy ja mówię: zdenerwuj się ze mną!
Rozmawiała Ewa Kaperska
(nr 29)