Teresa Lipowska: Kłosowski miał nie najlepsze relacje z rodziną
Gdy zaraz po śmierci Romana Kłosowskiego (†89) zadzwoniłam z prośbą o krótką wypowiedź, Teresa Lipowska (80 l.) powiedziała, że o Romku nie można opowiedzieć w jednym zdaniu. Umówiłyśmy się na wywiad, gdy emocje opadną. Teraz w mieszkaniu aktorki, pełnym figurek aniołów, emocje powróciły. Śmiałyśmy się i wzruszałyśmy na przemian, a czasem zapadała długa cisza. - Mówił, że najbardziej doskwiera mu samotność. Miał nie najlepsze relacje z rodziną - wyznaje aktorka.
Jak poznała pani Romana Kłosowskiego?
- To był koniec lat 50. Roman dostał angaż w ówczesnym Teatrze Ludowym w Warszawie, w którym grałam. Dowcipny, ciepły, do tego bardzo towarzyski. Trudno było go nie lubić. Mój mąż Tomek był z nim w szkole teatralnej, tylko dwa lata niżej. Gdy spotkali się w teatrze, okazało się, że mają podobne ideały, cenią uczciwość, prawość i są bardzo oddani rodzinie. Zaczęliśmy spędzać razem czas nie tylko w teatrze, gdzie zagrałam z nim kilkadziesiąt ról, ale również poza nim.
Kto nazwał go "Gapciem"?
- Krysia, jego żona. I Romek naprawdę był gapciem w życiu codziennym. Wszystko leciało mu z rąk, ciągle coś mu nie wychodziło, kierowcą był nie najlepszym. Ale on nie miał z tego powodu żadnych kompleksów i celnie posługiwał się autoironią. Był takim prawdziwym wojakiem Szwejkiem, którego zresztą grał najlepiej!
To on wiózł panią do porodu. Musiało być zabawnie.
- Nie było wyjścia. Mojemu mężowi Tomkowi wypadły akurat nieplanowane zdjęcia do filmu. Wyjechał w góry, parę dni później zaczęłam rodzić. Miałam załatwione miejsce w szpitalu, ale nie miałam samochodu. Moja siostra, która u mnie wtedy mieszkała, zadzwoniła do Romana. A on właśnie się golił tak się zdenerwował, że cały pociął. Szczęśliwie na czas dowiózł nas do szpitala taki pociachany, a ja - równie szczęśliwa - urodziłam mojego syna Marcina.
Dzięki Romanowi wyruszyliście też w pierwszą zagraniczną podróż, do Bułgarii.
- Kiedyś Romek wynajmował pokój pewnemu Bułgarowi, Iwanowi, i jak to Romek, zaprzyjaźnił się z nim. A on obiecał, że jak będziemy wybierać się kiedyś do Bułgarii, to nas chętnie oprowadzi. No i pojechaliśmy na dwa samochody. W jednym my z Tomkiem i jego siostrą Marią, w drugim Romek z Krysią i synem Tomkiem. Proszę sobie wyobrazić co to było, kiedy Roman prowadził. Przygód było co niemiara.
Proszę opowiadać.
- Na jednym polu namiotowym "Gapciu" rozstawił swój namiot dokładnie nad klapą szamba. I strasznie się potem dziwił, że mu coś śmierdzi. Innym razem miał przynieść wodę na herbatę. Przyniósł. Herbata okazała się słona, bo Romek zamiast wody do picia, przyniósł solankę. Ale on miał inne zalety. Był bardzo inteligentny, dużo czytał, w jego mieszkaniu pozostała ogromna biblioteka. Gdy tracił wzrok, nauczył się kilku wierszy na pamięć, dla swojej żony. Pięknie je recytował. Miał przede wszystkim dobre serce, nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Kochał rodzinę, a wszystkie zarobione pieniądze oddawał dzieciom i wnukom.
Uzupełniali się z Krysią.
On nazywał ją zresztą "Gapą" byli więc "Gapciem" i "Gapą". Początkowo, gdy przyjechali do stolicy, mieszkali bardzo skromnie, w suterenie. Potem, gdy kariera Romka nabrała tempa, przenieśli się do większego mieszkania i powoli zaczęli urządzać.
Spodziewał się, że rola Maliniaka w "Czterdziestolatku" odmieni jego życie?
- Nie sądzę, bo nikt z aktorów nigdy niczego nie spodziewał się po roli. Romek bardzo lubił tę postać, a najbardziej cieszył się, że "ulica go lubi". On nigdy nikomu nie odmówił autografu. Gdy był jeszcze zdrowy, przyjeżdżał na uroczystości związane z serialem, na rajd Maliniaka w Sierakowie, do rodzinnej Białej Podlaskiej, której został honorowym obywatelem.
Słyszałam o wspaniałych przyjęciach, jakie wielokrotnie urządzał w swoim domu.
- Romek miał imieniny 26 lutego, a Krysia 13 marca więc zawsze świętowali wspólnie. Wtedy we wszystkich pokojach rozstawiali stoły z jedzeniem i przyjmowali gości. A goście, koledzy aktorzy, dziennikarze przychodzili od godz. 11 do północy. Wszyscy świetnie się bawili. Szkoda, że gdy zaczął chorować, na próżno było szukać gości z przeszłości. Choć bardzo ich potrzebował, bo gdy do niego przychodziłam, to mówił, że najbardziej doskwiera mu samotność.
Wiem, że pani dzwoniła codziennie, regularnie odwiedzała pana Romana.
- Był moim przyjacielem, nie mogłam inaczej. Gdy w roku 2013 umarła Krysia, Romek podupadł psychicznie, potem posypało się zdrowie. Został sam. Przez wiele lat opiekowała się nim przyjaciółka rodziny, sąsiadka Ala. Dbała o dom, załatwiała wszystkie sprawy. Dotrzymywała towarzystwa. Miał nie najlepsze relacje z rodziną. Najbliżej był ze swoim wnukiem Jankiem, który w tym ostatnim, bardzo trudnym czasie, zadbał o najlepszy szpital i codziennie tam był przed pracą.
Ten pobyt w Domu Opieki, pod koniec życia pana Romana, był konieczny?
- To było najlepsze rozwiązanie. Romek był już bardzo schorowany, potrzebował całodobowej opieki lekarskiej. A pani Ala niespodziewanie zmarła.
Dlaczego nie trafił do Domu Artystów Weteranów w Skolimowie?
- Tam, niestety, nie ma takiej opieki lekarskiej, jakiej on potrzebował, dostępnej przez 24 godziny na dobę. Lekarz przyjeżdża tylko raz w tygodniu.
Była z nim pani do końca, spędziła ostatnią niedzielę.
- Przyjechałam, bo wiedziałam, że to może być moje ostatnie spotkanie. Romek był już wtedy w szpitalu, bo w domu opieki zachorował na zapalenie płuc. Budził się i zasypiał, bardzo cierpiał i był tego świadomy. Jak go głaskałam, brałam za rękę, to w pewnym momencie, bardzo się wysilając, zapytał mnie, czy mam gdzie spać? Taki był właśnie Romek. Kiedy wyszłam ze szpitala, modliłam się do Boga, by już go zabrał do siebie, bo już czas. Zmarł we śnie, w poniedziałek nad ranem.
Czego najbardziej dziś życzyłby sobie Romek?
- Myślę, że chciałby, aby ludzie o nim nie zapomnieli i będąc w Warszawie, zapalili na Powązkach znicz albo położyli kwiaty. On dawał ludziom radość. Na jego widok ludzie się po prostu uśmiechali.
Rozmawiała: Aleksandra Jarosz
***
Zobacz więcej materiałów: