Teresa Lipowska smutno o śmierci Pyrkosza: "Nie mam ani mojego męża prawdziwego, ani filmowego"
Teresa Lipowska (79 l.) i Witold Pyrkosz tworzyli zgrany duet, zarówno na ekranie jak i w życiu prywatnym. W pracy dogadywali się świetnie, ale byli dla siebie także przyjaciółmi. Gdy aktorka dowiedziała się, że jej kolega z planu trafił do szpitala, była zaskoczona i nie kryła poruszenia.
Setki osób przyjechały w piątkowe popołudnie 28 kwietnia do kościoła parafialnego Niepokalanego Poczęcia NMP w Górze Kalwarii, by towarzyszyć w ostatniej drodze zmarłemu 6 dni wcześniej w wieku 90 lat Witoldowi Pyrkoszowi. Żona Krystyna, córka, syn, wnuczki, rodzina, przyjaciele, koleżanki i koledzy po fachu, sąsiedzi i, oczywiście, fani jego niepodważalnego talentu.
Aktor od prawie 30 lat mieszkał w Górze Kalwarii, przez dwie kadencje był nawet radnym powiatu piaseczyńskiego. Spoczął na miejscowym cmentarzu.
To była pełna wzruszeń i łez ceremonia. Teresie Lipowskiej łzy nie przestawały spływać po policzkach ani przez chwilę. Pan Witold był jej niezwykle bliski. Trudno się temu dziwić, w końcu grała serialową żonę aktora przez prawie 17 ostatnich lat, a serial "M jak Miłość" stał się dla nich tłem dla pięknej, prawdziwej przyjaźni.
Na planie, głównie w słynnej kuchni Mostowiaków, przesiedzieli wspólnie tysiące godzin. Wtedy, gdy pracowały kamery, ale i w przerwach, kiedy gawędzili o prawdziwym życiu. - Do tej chwili w to nie wierzę, że wejdę do tej kuchni, dojdę do stołu, do krzesła, gdzie zawsze siedział Witek. Jego tam nie będzie... To niemożliwe - mówiła, nie kryjąc żalu, pani Teresa. - Dużo wiedzieliśmy osobie. On się do mnie czasem otwierał, a proszę mi wierzyć, był to bardzo zamknięty człowiek — dodała.
Dla Teresy Lipowskiej odejście przyjaciela było tym większym ciosem, że spadło na nią niespodziewanie. Ekipa serialu "M jak Miłość" miała ostatnio planowaną dwumiesięczną przerwę w nagraniach. Aktorka nie wiedziała, że pan Witold trafił na początku kwietnia z ciężkim zapaleniem płuc do szpitala.
- Dopiero, jak przyszłam w piątek na plan, dowiedziałam się, że będą zmiany w tekście. Okazało się, że to właśnie z powodu choroby Witka. Teraz okazuje się, że nie żyje - mówiła serialowa Barbara Mostowiak.
Teresa Lipowska i Witold Pyrkosz znali się dobrze od lat. A serial "M jak Miłość" wcale nie był ich ekranowym debiutem w roli małżeństwa... Oboje skończyli szkoły teatralne w podobnym czasie. On - krakowską w 1955 roku. Ona - łódzką dwa lata później.
Co ciekawe jednak, mimo że oboje zagrali dziesiątki ról, ich zawodowe drogi nieczęsto się krzyżowały. Po raz pierwszy spotkali się na planie w 1966 roku, gdy zagrali niewielkie role w komedii obyczajowej "Sublokator" o perypetiach młodego naukowca padającego ofiarą zaborczej życzliwości kilku kobiet.
Dużo bliżej poznali się dziewięć lat później. Witold Pyrkosz zdobył wtedy jedną z głównych ról w filmie "Hazardziści" - kasjera Badziaka. Stworzenie postaci żony Badziaka reżyser Mieczysław Wasikowski powierzył Teresie Lipowskiej.
- Tereska to złota dziewczyna. I zabawna była wtedy, i błyskotliwa. No i piękna była - wspominał po latach pan Witold panią Teresę z czasów "Hazardzistów". Potem niewiele już razem grywali. Zaledwie kilka odcinków "Pana na Żuławach" w 1984 roku, jeden w "Balladzie o Januszku" w 1987 roku. W swoich dorobkach mają te same serialowe tytuły, tyle że przypadały im role w innych odcinkach.
Dopiero w 2000 roku połączyła ich produkcja "M jak Miłość". Na lata. Pani Teresa, jak kiedyś zdradziła, przyjmując rolę Mostowiakowej sądziła, że powstanie dziesięć, może dwadzieścia odcinków. Tymczasem telewidzowie pokochali losy kilkupokoleniowej rodziny, a postacie seniorów familii - Barbarę i Lucjana - w szczególności. Bo tego duetu, uroczego małżeństwa z przeszło pięćdziesięcioletnim stażem, trudno było nie obdarzyć sympatią.
- Scenariusz pozwolił nam mieć do siebie ciepły stosunek, umieć się pogłaskać, umieć powiedzieć sobie w wieku 80, 90 lat: "ja cię kocham" - opowiada Teresa Lipowska.
Z pracy z Witoldem Pyrkoszem pozostanie jej wiele wspomnień. Tych poważnych, bo pani Teresa, jak mało kto umiała zajrzeć w jego wnętrze. - Jakoś wyciągałam z niego czasem jego radości i smutki. Ale on nigdy się nie skarżył, nie mówił, że czuje się źle. Choć pytany rano, jak się ma, odpowiadał: "Jak zwykle do dupy" - zdradza aktorka.
Ale będą i te zabawne, bo poczucia humoru panu Witoldowi nie brakowało. I brakować jej będzie jego pisanych kredą na krzesłach ściąg ze scenariusza, które notorycznie brudziły jej spódnice.
Ostatni odcinek, który Teresa Lipowska zagrała z panem Witoldem, ma numer 1298. - Teraz już będzie inaczej. Nie mam ani mojego męża prawdziwego, ani filmowego — mówi ze łzami w oczach.