Teresa Lipowska szuka partnera! "Musi być młodszy"
Teresa Lipowska (77 l.) marzy o przyjacielu, z którym pójdzie do teatru, na koncert, posłucha muzyki. Ale nie wyobraża sobie, by zamieszkał razem z nią.
Gdy osiem lat temu zmarł jej ukochany mąż Tomasz Zaliwski, zawalił się jej świat. Nie ułożyła sobie życia po raz drugi. Tylko "Na Żywo" Teresa Lipowska wyznała, że jest gotowa na miłość. Na jakiego mężczyznę czeka?
Tak szybko minął świąteczny czas. Jak pani spędziła Boże Narodzenie?
Teresa Lipowska: U mojego syna Marcina i synowej Ani. Kiedyś, gdy mieszkaliśmy w domu, to ja organizowałam święta, ale teraz w mym skromnym mieszkaniu nie ma na to miejsca. Moje ukochane wnuki, 10-letni Szymek i 6-letnia Ewunia, potrzebują przestrzeni, a u babci jest trochę ciasno.
To już ósme święta bez pani ukochanego męża...
T.L.: - Niestety, od kiedy Tomasza nie ma, wszystko jest inne - i święta, i Nowy Rok, i całe moje życie. Byliśmy jak dwie połówki jabłka, które się uzupełniały. To był człowiek niezwykłej dobroci i uczciwości. Z drugiej strony, bardzo skomplikowany, zamknięty w sobie. Od szóstego roku życia był sierotą, nie wiedział, co to ciepło, pieszczota. Dopiero przy mnie poznał te czułe gesty.
Długo Państwo staraliście się o dziecko, czy był moment zwątpienia?
T.L.: - W tej 10-letniej walce bardzo się z mężem wspieraliśmy. Ale oczywiście, że były chwile zwątpienia. Nawet zdecydowaliśmy się na adopcję, odwiedzaliśmy domy dziecka. I stał się cud, okazało się, że jestem przy nadziei. I urodziłam syna - Marcina. Chciałam mieć jeszcze więcej dzieci, ale już nie było mi to dane.
Jakim mężem był pan Tomasz?
T.L.: - Bardzo mnie kochał i szanował. Nie było jednego dnia, bym pomyślała o rozstaniu. Zdarzały się momenty trudne, ciche dni, ale nigdy mnie nie obraził, nie podniósł na mnie ręki. Zgodnie dzieliliśmy się obowiązkami. Ja miałam na głowie sprawy kulinarno-wychowawcze, a on całą resztę. Przez 50 lat, bo tyle byliśmy razem, nie wiedziałam, jak zatankować samochód, nawet nie umiałam korzystać z bankomatu. Po jego śmierci czułam się zagubiona. Nie miałam komu się wygadać, wypłakać. Najgorsze były powroty do pustego domu. Uciekałam z niego w pracę. Tak jest do dziś.
Nie chciałaby pani ułożyć sobie życia, zakochać się?
T.L.: - Przyznam, że odczuwam brak kogoś, z kim mogłabym pójść na premierę, koncert, kolację, na drinka. Albo z kim wybiorę się na wycieczkę rowerem do Wilanowa. Ale to musiałby być przyjaciel. Bo do domu, na zawsze - nie ma mowy! Po moim mężu, z którym spędziłam w małżeństwie 44 lata, raczej nie potrafiłabym się do nikogo innego przystosować. Chociaż, jak pisał ksiądz Twardowski, nigdy nie wiadomo, czy pierwsza miłość jest ostatnią czy ostatnia pierwszą. Jestem otwarta na to uczucie, może jeszcze mnie w życiu spotka.
Jaki musiałby być ten ideał, by zwróciła pani na niego uwagę?
T.L.: - Postawny, jak mój Tomasz, czuły, inteligentny, o szerokich horyzontach. I młodszy ode mnie, najlepiej, by nie przekroczył 65-tki. Niestety, panowie w moim wieku są już nudni. Z nimi to dyskusja głównie o chorobach, o Syberii, ewentualnie o I wojnie światowej. A ja duchem jestem młoda, mimo że na twarzy mam tyle zmarszczek, ile mam.
Wygląda pani świetnie. Nigdy nie poprawiała pani urody?
T.L.: - Nie poddałam się żadnemu podcinaniu, podrzynaniu, czy wstrzykiwaniu. "Serce nie ma zmarszczek", albo "Starość nie chroni przed miłością, za to miłość bardzo często chroni przed starością" - to słowa z bilecików miłosnych, jakie zostawiał mi mój mąż. I ja miałam myśleć o odmładzaniu się? Po co? Dla mnie najlepszą formą zachowania młodości jest ruch: rower, spacery, basen.
Jak spędziła pani Sylwestra?
T.L.: - Byłam na rewii włoskich piosenek "Amoroso" w reżyserii mojego serdecznego kolegi Artura Barcisia w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim. To był magiczny wieczór.
Zdradzi pani swoje noworoczne postanowienia?
T.L.: - Nie robię żadnych postanowień. Życzę sobie tylko zdrowia i siły, by móc grać, udzielać się charytatywnie, jeździć po Polsce i spotykać się z moją publicznością. Czego chcieć więcej.