Testament dziadka Dowbor mocno wpłynął na jej bliskich. Katarzyna odkrywa rodzinną tajemnicę
Katarzyna Dowbor spędza Boże Narodzenie z najbliższymi. Świąteczny czas to wyjątkowa okazja do snucia rodzinnych historii. Dziennikarka z tej okazji postanowiła podzielić się interesującą historią swojego dziadka. Jego testament zaważył na losie wielu osób.
Katarzyna Dowbor od kilku miesięcy mieszka wraz z mamą. Pani Krystyna Kokocińska ma prawie 90 lat i jest bardzo samodzielna, ma jedynie problemy z chodzeniem. Jednak córka w trosce o nią wolała mieć mamę przy sobie.
Mama dziennikarki stara się być bardzo pomocna i czynnie uczestniczy w przygotowaniach do świąt. Kiedy zasiądą już przy wigilijnym stole, na pewno nie obejdzie się bez rodzinnych wspomnień. A pani Krystyna ma ich bardzo wiele. Przeżyła drugą wojnę światową. Bardzo przejmuje się losem uchodźców, bo sama w wieku 6 lat musiała uciekać z ojczyzny przed wojną.
"Gdy miała sześć lat trafiła ze starszą o osiem lat siostrą do Francji. Ich ojciec, a mój dziadek - pułkownik Bronisław Kowalczewski - chciał je w ten sposób ocalić" - mówiła Katarzyna Dowbor.
Dziadek sam wychowywał dwie córki, ale był wojskowym i kiedy szedł na front, musiał zadbać o ich bezpieczeństwo.
"Wiedział, że zbliża się wojna. Miał przyjaciela, ambasadora Francji. Poprosił go, by wraz z nim ewakuowały się jego córki. Mama niewiele opowiadała o samej podróży, a była to wtedy kilkudniowa tułaczka, spanie na ziemi, w piwnicy. Szczęśliwie dotarły na miejsce i zamieszkały na francuskiej wsi u dalszej rodziny" - opowiada dziennikarka.
Gdy mama pani Katarzyny znalazła się we Francji, to przez rok uczyła się francuskiego, nim trafiła do tamtejszej szkoły. Niestety, była wyśmiewana przez rówieśników z powodu złego akcentu. Docinki pamięta do dzisiaj.
Bronisław Kowalczewski, dziadek Katarzyny Dowbor, odwiedził córki zaledwie kilka razy, bo walczył na froncie, a wkrótce niestety zginął. Gdyby nie zostawiony przez niego testament, który przetrwał wojenną zawieruchę Krystyna Kokocińska zostałaby we Francji.
"Napisał w nim, że rodzina ma po wojnie ściągnąć jego dzieci do kraju. Liczył, że wrócą do swojego domu, który był na Mokotowie. Ale domu już nie było" - opowiada dziennikarka o testamencie dziadka.
Mama Katarzyny Dowbor wróciła do ojczyzny, kiedy miała 16 lat. Nie mówiła dobrze po polsku i znowu musiała zaczynać wszystko od nowa. Nie było już warszawskiego mieszkania po ojcu, więc musiała wyjechać do wuja do Wrocławia. Potem podjęła studia w Toruniu. To tu założyła rodzinę i na świat przyszła jej córka Katarzyna oraz syn, który od lat mieszka w Stanach Zjednoczonych.
Pamięć o dziadku jest żywa w rodzinie Katarzyny Dowbor. Sporym wysiłkiem i dzięki zapałowi bliskich udało się zgromadzić wiele dokumentów i pamiątek po dziadku.
"Bardzo dużo zrobił mój ojciec. Był zafascynowany postacią dziadka i pozbierał dokumentację. Materiały są także w kieleckim IPN. Przyjaciele dziadka też pilnowali, by pamięć o nim nie zginęła. Na przykład pułkownik Stefan Jellenta. Mówiliśmy z moim bratem do niego "dziadku", bo nie mieliśmy swojego. Jego podwładnym był słynny kawalerzysta generał Michał Gutowski. Poznałam go, ale nie wiedziałam wtedy, że znał dziadka. Żałuję, bo mogłam o wiele spraw zapytać" - mówi Dowbor.
Katarzyna Dowbor trzyma w domu cała teczkę dokumentów dziadka i kserokopii.
"Mam także trochę zdjęć, np. dziadka na koniu, bo był kawalerzystą i koniarzem, albo dziadka na nartach. Z kolei do mojego brata trafiły medale i sygnet z wygrawerowanym krzyżem Virtuti Militari, który dostał w 1920 roku od marszałka Piłsudskiego" - mówi z dumą dziennikarka.
Zobacz też:
Odszedł z programu "Nasz nowy dom". Teraz wyszło dlaczego
Katarzyna Dowbor cztery lata temu przeszła ryzykowną operację. Teraz ujawnia szczegóły