Tomasz Sapryk: Wróciłem do formy!
Kochający, czuły, a jednocześnie męski. Taki na co dzień jest Tomasz Sapryk (48 l.). Los go jednak nie oszczędził. Podczas jednej z prób w teatrze aktor zasłabł. Po przewiezieniu do szpitala okazało się, że był to zawał. Dodatkowo lekarze wykryli u niego nowotwór.
Z pana zdrowiem jest już wszystko w porządku?
- Na szczęście tak. Cieszę się, bo moje ostatnie kłopoty zdrowotne kosztowały moich bliskich naprawdę wiele nerwów. Powiem pani, że rodzina to wartość, o którą zawsze warto walczyć. Jest to szalenie trudna praca, ale na pewno gra jest warta świeczki, bo piękne momenty również się przeżywa razem.
Gdy dzieje się w pańskim życiu coś dobrego, do kogo dzwoni pan w pierwszej kolejności?
- Ilość połączeń telefonicznych wykonanych z małżonką w ciągu dnia jest na granicy uzależnienia. Konsultujemy się we wszystkich sprawach. Zaczynając od tego, jakie mięso kupić na obiad, a kończąc na losach naszych dzieci. Praktycznie non stop wymieniamy się informacjami.
To pana nie męczy? Z tego co zdążyłam zauważyć mężczyźni najbardziej cenią w swoim życiu ciszę!
- Skądże znowu! Dużo mamy z tym częstym dzwonieniem zabawnych sytuacji. Bo czasami rozmowy są fantastyczne, a innym razem chciałoby się powiedzieć: "Ciekawe, o co jeszcze mnie zapyta?". Ale tak czy siak telefonia komórkowa zarobiła już na mnie i na żonie krocie. Jesteśmy ze sobą od 25 lat i jesteśmy od siebie uzależnieni.
Jaka jest kobieta, którą pan tak kocha?
- Alicja jest szalenie atrakcyjną, a do tego bardzo mądrą kobietą. I przez nią ja też muszę stale trzymać poziom (śmiech). To ona nie daje mi się rozpuścić i rozgwiazdorzyć. Trzyma mnie w pionie.
Doczekali się państwo trójki wspaniałych dzieci. Uśmiecha się pan, gdy na nie patrzy?
- Tylko i wyłącznie się uśmiecham. Starsze dzieci - córka i syn - są w cudownym momencie, w którym podejmują decyzje dotyczące swojej przyszłości. Córka jest już magistrem, a syn początkującym pilotem. Natomiast nasza najmłodsza latorośl ma chyba wszystkie możliwe talenty świata. Jestem tym trochę zaniepokojony, ale przyznaję, że jest cudowna. Dostarcza nam naprawdę wielu powodów do radości.
Powiedział pan, że córka ma tytuł magistra. Jaki kierunek skończyła?
- Gdybym to ja tylko umiał go powtórzyć. W dużym skrócie było to doradztwo zawodowe na Uniwersytecie Warszawskim. Przedtem zrobiła licencjat z kulturoznawstwa. Skończyła też szkołę wizażu i charakteryzacji. Ma niespożyte siły w szukaniu swojej drogi.
Wiem po kim ma tę energię. I czuję, że musi was łączyć niezwykła więź.
- Jestem sentymentalny i bardzo wzruszam się, nawet gdy o nich opowiadam.
Pański kontakt z rodzicami był podobny?
- Dosyć wcześnie straciłem tatę. Mama była szalenie zapracowaną osobą. Niemniej bardzo wspierała mnie we wszystkich moich wyborach. Zawsze czekała na mnie z ciepłym obiadem i to nawet, gdy wracałem do domu o północy, bo zdarzyło mi się np. przesadzić z winem.
Widzę, że było z pana całkiem niezłe ziółko!
- Wie pani, jak to jest... Byłem tym najmłodszym w rodzinie, takim ananaskiem! Pewnie dlatego miałem taryfę ulgową i mama miała dla mnie wyjątkową dozę wyrozumiałości.
A pan jest wyrozumiały w stosunku do swoich dzieci?
- Zależy o co pani pyta?
Na przykład o ich życiowe wybory...
- Nie namawiam ich do niczego, ani też niczego im nie zabraniam.
Tak samo jest z ich miłosnymi wyborami?
- Moja najstarsza córka już wybrała i wiele wskazuje na to, że to jej ostateczny wybór.
Zięć został zaakceptowany?
- Mam z nim tylko jeden problem. Ciężko mi się z nim rozmawia, bo chłopak ma dwa metry wzrostu, a ja - jak wiadomo - do najwyższych nie należę (śmiech).
Ale przecież wysokiego blondyna mógłby pan zagrać (śmiech).
- Żarty żartami, ale powiem pani, że z partnerem mojej córki naprawdę bardzo się lubimy i szanujemy. To miła sytuacja. Po pierwszych sztywnych spotkaniach atmosfera jest już rozluźniona. Akceptuję decyzję córki. Wiem, że jest na tyle mądrą kobietą, że nie dokonałaby złego wyboru. Mogę więc spać spokojnie.
Panie Tomku, męski jest ten, kto dba o rodzinę?
- W życiu chyba każdego mężczyzny przychodzi taki moment, w którym odczuwa się ogromne spełnienie w rodzinie. Ale mimo wszystko gdzieś tam z tyłu głowy chciałoby się jeszcze wsiąść na jacht i zobaczyć miejsca, w których się nie było i już zapewne się do nich nie dotrze...
Ale jest też pewnie jakaś druga strona medalu?
- Rzeczywiście, w momencie, w którym najbliżsi są przy nas, i to nawet w tych najtrudniejszych chwilach, warto dla tego wsparcia i bycia razem zrezygnować z tych kilku wycieczek.
Alicja Dopierała