Tomasz Szczepanik: Nic nie spadło mi z nieba!
Tomasz Szczepanik (38 l.) jest liderem popularnego zespołu Pectus, który współtworzy wraz z trzema braćmi. Muzyk cieszy się, że sława i duże pieniądze nigdy nie uderzyły mu do głowy. Artysta jest przekonany, że to dzięki wartościom wyniesionym z domu, w którym nigdy się nie przelewało. Na swoim koncie ma właściwie tylko jeden skandal. Zanim Tomek związał się ze swoją obecną żoną Moniką, był zaręczony i planował ślub z inną kobietą, którą porzucił przed ołtarzem! Do tego zdarzenia nie chce jednak więcej wracać...
Życie na Gorąco: To prawda, że miał pan zostać stolarzem?
Tomasz Szczepanik: Tak. Ukończyłem pięcioletnie Technikum Stolarskie, ale w wyuczonym zawodzie nie przepracowałem nawet minuty. Od zawsze ciągnęło mnie bowiem do muzyki, która towarzyszyła mi od najmłodszych lat. Brat mojej babci, jako pierwszy w Ciężkowicach założył orkiestrę strażacką, w rodzinnym domu też często się śpiewało i grało. A że zawsze byłem uparty i konsekwentny, dopiąłem w końcu swego. Byłem też niezłym urwisem, ciągle mnie gdzieś nosiło.
Twardy charakter wyniósł pan z rodzinnego domu?
- Zgadza się. W naszym domu się nie przelewało, pamiętam że zdarzało się nam czasami chodzić w przyciasnych butach. Nikt jednak nie narzekał, a moi rodzice robili wszystko, by zapewnić mnie i moim braciom godny byt oraz wykształcenie. Żyliśmy skromnie, co później, w dorosłym już życiu, okazało się bardzo cennym i przydatnym doświadczeniem.
Dlaczego?
- Nasza mama wpoiła nam niezaprzeczalne i uniwersalne wartości, o których nigdy nie zapominam. Jak choćby te, żeby nie kłamać, być szczerym i uczciwym w stosunku do siebie i innych. To ukształtowało moją osobowość, nauczyło mnie nie tylko pokory, ale również i tego, by przez życie iść z głową zawsze podniesioną do góry i być pewnym swoich decyzji.
Nie miał pan nigdy wątpliwości, że idzie słuszną drogą?
- Patrząc z perspektywy czasu widzę, że moje wybory okazały się słuszne i właściwe. Studia muzyczne, odwołany ślub, braterski skład zespołu. Nigdy ich nie żałowałem. Gdyby nie ciężka praca i wspaniali ludzie wokół, nie byłbym dziś w miejscu, w którym jestem. Nic nie spadło mi z nieba, ale nie jestem typem człowieka, który będzie z kimś się ciągle ścigał i udowadniał, że jest lepszy od innych. Uważam jednak, że cały czas – nie tylko pod względem zawodowym – trzeba mierzyć się z kolejnymi wyzwaniami, rozwijać się i stawiać przed sobą realne cele. Stąd właśnie nasza nowa płyta „Kobiety/ Wojciech Młynarski”.
W jednym z wywiadów przyznał pan, że nie było to łatwe przedsięwzięcie.
- To prawda, ale praca nad tym albumem dała nam wszystkim wiele satysfakcji. Musiałem dotrzeć trzeć do niepublikowanych tekstów pana Wojciecha, które nie zawsze są łatwe do aranżacji. Dzięki uprzejmości jego spadkobierców oraz Fundacji Wojciecha Młynarskiego uzyskaliśmy zgodę na ich wykorzystanie. W ten sposób powstał krążek z dziesięcioma ponadczasowymi i pięknymi wierszami, do których skomponowałem melodię. Do współpracy zaprosiliśmy dziesięć kobiet, co oczywiście wymagało niezłej logistyki. Mam nadzieję, że część tych legendarnych artystek pojawi się na naszym marcowym koncercie galowym w Warszawie. W marcu są urodziny i imieniny Wojciecha Młynarskiego, więc chcemy połączyć te uroczystości.
Jako muzyk stoi pan jednak w kontrze do powszechnego wizerunku rozkojarzonego rockmana, który kojarzy się zazwyczaj z balangami...
- Lubię porządek, nie lubię bałaganu i bardzo doceniam oraz szanuję pracę innych ludzi. Kiedy więc jesteśmy w trasie, nie robimy spektakularnych burd w hotelach. Opuszczamy pokoje w takim stanie, w jakim je zastaliśmy. Niech pan wyobrazi sobie na przykład swoją mamę lub siostrę, która z dala od rodzinnego domu codziennie sprząta hotelowe pokoje i musi po jakichś niesfornych gościach ogarnąć pozostawiony przez nich bajzel…
Zdradzi pan nam na koniec, co robi, kiedy nie pracuje nad muzyką?
- Moją wielką miłością są góry. Od lat uprawiam skialpinizm, czyli połączenie wspinaczki zimowej z wędrówką na nartach. Pokonywanie szczytów na nartach z ciężkim plecakiem jest doskonałą odskocznią, pozwala się wyciszyć, zresetować umysł. A gdy jeszcze wieje wiatr, jest ciemno, ślisko i pada gęsty śnieg, dostaję dawkę niezbędnej adrenaliny. Innej niż pisanie muzyki i koncerty. Każdy powinien mieć swoje odskocznie, żeby nie zwariować!
Rozm. Artur Krasicki