Reklama
Reklama

Tragiczna śmierć reportera TVP. Kto i dlaczego zabił Milewicza?

Kiedy dokładnie czterdzieści lat temu - latem 1981 roku - Waldemar Milewicz dostał pracę dokumentalisty w redakcji "Dziennika Telewizyjnego", nie przypuszczał, że dekadę później zostanie korespondentem wojennym TVP... Przez trzynaście lat relacjonował wydarzenia z miejsc objętych konfliktami zbrojnymi. 7 maja 2004 roku samochód, którym jechał z Bagdadu do Nadżafu, został ostrzelany. Zginął na miejscu od strzału w głowę. Następnego dnia jeden z tabloidów opublikował na okładce zdjęcie martwego reportera. Do dziś nie wiadomo, dlaczego Irakijczycy zabili polskiego dziennikarza!

W dniu tragicznej śmierci Waldemara Milewicza jego 23-letnia wówczas córka była ze swoją rodziną - mężem Przemkiem i roczną córeczką Helenką - w Chicago, gdzie studiowała w National Louis University.

Kilka miesięcy wcześniej - w listopadzie 2003 roku - ojciec odwiedził ją w Ameryce. Poleciał do Chicago, żeby po raz pierwszy w życiu (i - jak się okazało - ostatni) zobaczyć swoją wnuczkę. To podobno wtedy powiedział Monice, że chciałby, aby na jego pogrzebie zabrzmiała piosenka "I Feel You" Depeche Mode...  

Początki kariery dziennikarskiej

Waldemar Milewicz pracę w Telewizji Polskiej dostał tuż po skończeniu studiów psychologicznych. Miał 25 lat, gdy dołączył do zespołu redaktorów i dokumentalistów "Dziennika Telewizyjnego". Siedem lat później został kierownikiem Redakcji Wymiany i Korespondentów Zagranicznych w Dyrekcji Programów Informacyjnych, a w 1991 roku - jako publicysta Działu Zagranicznego TAI - pojechał na swoją pierwszą misję.

Reklama

Znakiem rozpoznawczym Waldemara Milewicza była skórzana kurtka nabijana nitami. Kupił ją, bo stylistka z TVP poradziła mu, aby zawsze wyglądał tak samo, bo wtedy widzowie będą lepiej kojarzyli go z programem.

W dniu, kiedy miał jechać z Bagdadu do Nadżafu, by nakręcić kolejny odcinek programu "Dziwny jest ten świat", kurtkę zostawił w hotelu. Nie czuł się dobrze, od wielu miesięcy chorował na serce, a w dodatku zmagał się z potwornym bólem... Wyprawa do Iraku miała być ostatnią przed dłuższą przerwą na rehabilitację po zabiegu blokady odcinka lędźwiowego kręgosłupa, któremu poddał się tuż przed wylotem na Bliski Wschód.

Tragiczna wyprawa

Waldemar Milewicz nie dojechał do celu swej podróży. W drodze przez Babilon do Nadżafu samochód oznakowany tabliczką PRESS, w którym byli też montażysta Mounir Bouamrane i operator kamery Jerzy Ernst, został ostrzelany przez zamaskowanych napastników.

"Kierowca samochodu i ranny Bouamrane wyskoczyli z pojazdu, a wtedy terroryści podjechali jeszcze raz i ponownie otworzyli ogień. Ta druga seria prawdopodobnie pozbawiła życia rannego montażystę. Kule raniły także w rękę Jerzego Ernsta. Waldemar Milewicz prawdopodobnie już wówczas nie żył" - ogłosiła kilka lat później rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga, która zajmowała się wyjaśnieniem przyczyn tragicznych wydarzeń, do jakich doszło 7 maja 2004 roku w okolicy miasteczka Mahmudija.

Prokuratura prowadziła śledztwo przez ponad dziewięć lat. W czerwcu 2013 roku polscy śledczy uznali, że nie już możliwości zdobycia jakichkolwiek nowych dowodów i sprawa została umorzona.

Dlaczego Milewicz zginął?

Jedna z teorii na temat śmierci Waldemara Milewicza głosiła, że reporter TVP zginął przez pomyłkę. W archiwach rozwiązanych przez Antoniego Macierewicza Wojskowych Służb Informacyjnych odkryto ponoć dokument potwierdzający, że zamach był dokładnie zaplanowany, tyle że celem Irakijczyków nie był korespondent wojenny Telewizji Polskiej, ale noszący to samo imię i nazwisko pracownik gabinetu politycznego ministrów obrony narodowej Romualda Szeremietiewa i Bronisława Komorowskiego, a następnie członek zarządu Cenzinu - firmy handlującej bronią. 

Podobno kiedy Irakijczycy dostali informację, że w Bagdadzie pojawił się mężczyzna legitymujący się paszportem wydanym na nazwisko Waldemar Milewicz, byli pewni, że to poszukiwany przez nich handlarz bronią, a towarzysząca mu ekipa filmowa jest tylko przykrywką. Zastrzelili reportera, przekonani, że to ich "cel". Teoria ta nigdy nie została jednak oficjalnie potwierdzona.

Ostatnia rozmowa...

Córka Waldemara Milewicza, wciąż mieszkająca w Chicago Monika Milewicz-Sparfel, do dziś nie wie, dlaczego jej ojciec zginął z rąk Irakijczyków, których zamierzał w swoim reportażu... bronić, udowadniając, że są narodem nie chcącym po prostu u siebie narzucanej im siłą demokracji zachodniej.

"Gdyby mordercy, którzy zabili Waldemara Milewicza, wiedzieli, jaki konspekt złożył w telewizji przed wyjazdem - nie tylko by go nie tknęli palcem, ale pomogliby mu w pracy" - stwierdził na łamach "Polityki" dziennikarz Krzysztof Mroziewicz, który też - podobnie jak Milewicz - był przez pewien czas korespondentem wojennym.

40-letnia dziś Monika Milewicz-Sparfel doskonale pamięta ostatnią rozmowę z ojcem. Zadzwonił do niej tuż przed wylotem do Iraku - 3 maja 2004 roku.

Monika miała dziesięć lat, gdy Waldemar Milewicz po raz pierwszy pojechał z kamerą na wojnę. Była przyzwyczajona, że ciągle go nie ma, ale nie bała się o niego.  

Córka Waldemara Milewicza wie, że nigdy nie pozna całej prawdy o ostatnich godzinach życia taty i nie dowie się, kto i dlaczego go zabił. Był moment, że chciała odwiedzić wszystkie miejsca, w których toczyły się relacjonowane przez ojca wojny. Wciąż planuje, że kiedyś wybierze się do Iraku...   

***

pomponik.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama