TVP w centrum afery po decyzji ws. Eurowizji, a Artur Orzech? Umywa ręce
Na dwa tygodnie przed finałem polskich preselekcji do Konkursu Eurowizji, komisja podjęła kontrowersyjną decyzję, która oburzyła fanów. Do dziesięciorga finalistów dołączył jedenasty artysta. Cały proces wywołał szereg wątpliwości i pytań, tymczasem Artur Orzech, jedna z najważniejszych postaci, związanych z konkursem, odcina się od afery.
Finał krajowych preselekcji do Konkursu Piosenki Eurowizji 2025 odbędzie się 14 lutego. Reprezentanta naszego kraju wyłoni głosowanie SMS. Widzowie będą mogli głosować nie na 10 nazwisk, jak się spodziewano, lecz na 11. Dopiero wczoraj TVP ujawniło, że do finalistów dołączy Teo Tomczuk z utworem "Immortal".
TVP, organizująca preselekcje, ujawniła listę 10 nazwisk 14 stycznia. Wszystko odbyło się z wielką pompą. Nic zatem dziwnego, że niespodziewane wieści o Tomczuku, o którym wcześniej zupełnie nie było mowy, wywołały tyle kontrowersji. Artysta otrzymał tak zwaną kartę uczestnictwa. Jest to zgodne z regulaminem, jednak fani i tak mają szereg pytań.
Telewizja Polska wyjaśniła, że Tomczuk przeszedł casting, jednak nie mógł dołączyć do finalistów, bo nie miał jeszcze polskiego obywatelstwa - wszystko dlatego, że wychowywał się w Norwegii. Niedawno jednak uzyskał odpowiedni dokument, co pozwoliło mu wziąć udział w finale preselekcji.
Nie tylko fani mają wątpliwości wobec niespodziewanej decyzji Telewizji Polskiej. W rozmowie z Jastrząb Post o sprawie wypowiedział się krytycznie Maciej Błażewicz, twórca znanego bloga Dziennik Eurowizyjny. Błażewicz podkreślił, że reakcje ludzi mają związek ze złymi doświadczeniami z przeszłości, kiedy to TVP było oskarżane o wpływanie na wyniki preselekcji.
"Nie dziwię się, że nikt teraz nie ufa telewizji, która na półtora tygodnia przed finałem dodaje jednego uczestnika, nawet jeśli intencje były dobre. [...] Jest mi przykro, że po raz kolejny konkurs pełen jest negatywnych komentarzy z powodu działań organizatorów. Nigdy nie wyjdziemy z dołka, jeżeli konkurs będzie traktowany przez nadawcę w taki sposób" - tłumaczy.
Podobnego zdania jest inny eurowizyjny specjalista, czyli Mieszko Czerniakowski, znany w sieci jako Miechulec, który zauważa, że w obliczu tych wydarzeń odrzucenie Sary James po tym, jak chciała zmienić wybrany utwór, wydaje się jeszcze bardziej niezrozumiałe.
"Ze strony formalnej Telewizja Polska miała prawo przyznać kartę uczestnictwa wokaliście, bo tak mówi regulamin. Decyzja jest zaskakująca, gdy zestawimy ją z brakiem zgody dla Sary James na zmianę utworu. Wtedy telewizja również postąpiła właściwie z punktu widzenia regulaminu, ale mogła wokalistce przyznać dziką kartę" - wyjaśnia.
Tegoroczne preselekcje do Konkursu Piosenki Eurowizji już wcześniej wywołały pewne wątpliwości, choćby te związane ze "specjalnymi prawami", jakie miała Justyna Steczkowska. O różnych niemiłych kulisach opowiadali też artyści, którzy nie dostali się do finału.
Teraz wiele osób mogło mieć nadzieję, że w sprawie wypowie się Artur Orzech. W końcu z Eurowizją jest związany od 1992 roku - najpierw jako komentator konkursu, a potem prowadzący finałów krajowych preselekcji. Po kilku latach przerwy w 2024 roku wrócił na to stanowisko, został też prowadzącym "Szansy na sukces" w TVP.
Kiedy Jastrząb Post skontaktował się z Orzechem, dziennikarz odmówił komentarza. Przekazał, by przedstawiciele mediów kontaktowali się w tej sprawie z rzecznikiem prasowym TVP. Co sądzicie o takim podejściu do problemu?
Zobacz też:
Zwrot akcji tuż przed przesłuchaniem do Eurowizji. TVP oficjalnie ogłasza
Jeden z faworytów preselekcji przewał milczenie ws. Eurowizji
Uczestniczka przesłuchań do Eurowizji ujawnia kulisy castingu