Tyszkiewicz: Dochodzę do siebie
Aktorka Beata Tyszkiewicz zdradza, kto w jej życiu jest najważniejszy i dla kogo dba o formę, co ją cieszy i ile pieniędzy wydaje na ciuchy...
Pod koniec zeszłego roku miała Pani wypadek na planie "Tańca z gwiazdami". Czy już dobrze się Pani czuje?
Beata Tyszkiewicz: - Powoli dochodzę do siebie. Nie znoszę narzekać, jednak upadek był wyjątkowo bolesny. Na szczęście, jest coraz lepiej i, jak pani widzi, jestem uśmiechnięta.
Proszę zdradzić, co kryje się za tym uśmiechem?
B.T.: - Radość z każdego dnia, z małych rzeczy. Z tego, że rozmawiałam dzisiaj z wnukiem, że świeci słońce i już wkrótce będzie wiosna. To drobiazgi, ale takie, które sprawiają radość i wprawiają w dobry nastrój.
Lubi Pani wspomnienia?
B.T.: - Nie znoszę zaglądać do przeszłości i rozczulać się nad tym, co było, bo przecież i tak już niczego nie zmienimy. Lepiej cieszyć się tym, co będzie, snuć plany i realizować nowe projekty. Nie znoszę mieć poczucia, że trwonię czas.
Czy to znaczy, że wciąż musi Pani mieć jakieś zajęcie?
B.T.: - Tak jest najlepiej. A jeśli nie mam konkretnych zajęć, staram się pracować nad sobą. Zmuszam się czasem do robienia rzeczy, na które nie mam ochoty. Ale wszystko, co robię, staram się wykonywać dobrze. To ważne, by w życiu było jak najmniej bylejakości.
Prowadzi Pani zajęcia w Szkole Stylu Moniki Jaruzelskiej. Czego Pani uczy?
B.T.: - Przede wszystkim dobrych manier. Staram się także pomóc młodym ludziom odnaleźć swój styl. I jestem zadowolona, ponieważ widzę, że moje zajęcia cieszą się sporym zainteresowaniem.
A czy lubi Pani, jak wiele kobiet, wydawać pieniądze?
B.T.: - Nie bardzo. Jestem osobą, która raczej zreperuje stary sprzęt, niż pobiegnie do sklepu po nowy. Nigdy nie marnowałam pieniędzy na ubrania. Jeśli wydam raz na pół roku 500 złotych na garsonkę albo bluzkę, to góra... Wychowałam się na szamponie pokrzywowym, wodzie toaletowej "Być może" i wspaniałej paście do zębów "Nivea", której dzisiaj niestety już nie ma...
Czy zdarzyło się Pani kiedyś zabiegać u reżyserów o role?
B.T.: - Nie, ale tylko dlatego, że film zawsze był dodatkiem do mojego życia. Kariera nie była priorytetem. Pewnie dlatego nie zalewałam się łzami i nie przeżywałam wielkich rozczarowań związanych z zawodem. Najważniejsze były, są i będą moje dzieci. A teraz też wnuk. Dla nich pracuję i staram się być w dobrej formie.
Rozmawiała: Stefania Kluczek
(nr 5)