Wiesława Mazurkiewicz: Życie musi toczyć się dalej...
"Na Gustawa zawsze mogłam liczyć. Dał mi tyle ciepła, opieki, radości. Od jego śmierci minął rok. Wciąż nie mogę pogodzić się z jego odejściem. Nie wiem, jak mam żyć. Radziłam się go we wszystkich sprawach. Wracam do domu wciąż jeszcze z nadzieją, że na mnie czeka" – mówi tygodnikowi "Życie na gorąco" pani Wiesława.
- Poznaliśmy się w szkole teatralnej. On był na trzecim roku, ja zaczynałam szkołę. O moim aktorstwie zadecydował przypadek. Wzięłam udział w międzyszkolnym konkursie recytatorskim i zdobyłam pierwszą nagrodę. W jury była wybitna aktorka Zofia Małynicz. Zapytała: "Nie chciałabyś dziecko zdawać do szkoły aktorskiej?". "Nie!" - odpowiedziałam. Potem myśl o tej szkole nie dawała mi spokoju. Nikomu nic nie mówiąc, poszłam na egzamin, chociaż miałam rok do matury. Przyjęli mnie. Wieczorami uczyłam się do matury w szkole dla pracujących, rano studiowałam - śmieje się.
Gustaw Lutkiewicz, jak wielu innych kolegów z uczelni, natychmiast zwrócił uwagę na delikatną i bardzo zgrabną blondynkę. - Na początku nie podobał mi się. Po pewnym czasie przekonałam się, że jest najpiękniejszy, najzdolniejszy i najciekawszy ze wszystkich studentów. Poza tym pięknie śpiewał, akompaniując sobie na gitarze. A kiedy poznałam go bliżej okazał się najukochańszy - uśmiecha się pani Wiesława.
- Byliśmy lubiani, koledzy ułożyli o nas wierszyk: "Gdy tylko przerwy bije godzina/po salach para snuć się zaczyna/ona niewinna, wielkie ma oczy/obok niej piękny młodzieniec kroczy/on zakochany, ona przymilna/on, by ją poznać zjechał aż z Wilna".
Ostatnie zdanie nie do końca jest zgodne z prawdą. Przyjechał z Torunia, gdzie studiował prawo. Łódzką PWST Lutkiewicz ukończył w 1949 roku. - Niektórzy koledzy przybyli do szkoły prosto z Berlina, inni z obozów. Najmłodszy student miał 17 lat, najstarszy trzy razy więcej. W piwnicach szkoły zorganizowano nam salę, w której stało kilkanaście łóżek, ale nikt nie narzekał - wspominał.
On cieszył się podwójnie. Studiował to, o czym marzył, kochał fantastyczną dziewczynę. - Mój najszczęśliwszy dzień w życiu to 9 maja 1948 r., kiedy w trzecią rocznicę zakończenia wojny Gustaw mi się oświadczył. Obiecaliśmy sobie wtedy wielką miłość, do rana chodziliśmy po Łodzi - wspomina pani Wiesława.
Pobrali się w 1950 r. On został w Łodzi, ona grała w Krakowie. W końcu, po 13 latach, zamieszkali razem w Warszawie. - Postanowiliśmy, że nigdy więcej się już nie rozstaniemy. Tułaliśmy się po hotelach robotniczych, aż żonie udało się "wychodzić" spółdzielcze lokum na Saskiej Kępie - opowiadał nam przed laty aktor. Pani Wiesława mieszka w tym "wychodzonym" mieszkaniu do dziś.
- Wszyscy, którzy go znali podkreślali jego życzliwość, otwartość, ciepło. Miał cechy rzadko spotykane w naszym środowisku: pokorę i skromność. Współczuł ludziom starszym i chorym. Cenił życie takim, jakie jest. Uważał, że dużo mu ofiarowało. Cieszył się z sukcesów, dobrze znosił porażki. - Był cudownym ojcem i dziadkiem. Dziewczyny, czyli nasza córka Kasia i wnuczka Zosia go uwielbiały. Dziaduś się nie wtrącał, niczego nie zabraniał, kochał bezkrytycznie. To ja byłam tą, która mówiła "nie" - śmieje się.
- A macierzyństwo to było dla mnie wielkie szczęście. Tym większe, że trzech lekarzy oświadczyło mi, że nigdy nie będę miała dzieci. I kiedy już straciłam nadzieję, po 10 latach małżeństwa urodziłam upragnioną Kasię. Ma charakter po tacie. Jest bardzo dobrym, uczynnym, niezawodnym człowiekiem. W najtrudniejszych sytuacjach nie traci pogody ducha.
Pan Gustaw zagrał w niemal 200 filmach i serialach, pani Wiesława też ma na koncie niemal 100 pozycji. Spotykali się na planie. Po raz pierwszy razem zagrali w "Stawce większej niż życie". Małżeństwo zagrali tylko raz - w filmie "Zakole". - Był wiecznie głodny wyzwań, dlatego decyzja o przejściu na emeryturę okazała się tak trudna. Miał 86 lat gdy, po 36, odszedł z Teatru Powszechnego. W roli emeryta czuł się fatalnie. Rzadko wychodził z domu.
Z powodu choroby oczu nie mógł oglądać telewizji, czytać książek. Rozrywką było słuchanie radia i gra w karty. Najbardziej lubił chwile, gdy przychodziła nasza córka Kasia z wnuczką Zosią. Aktor zmarł w Domu Aktora w Skolimowie. Kilka miesięcy wcześniej złamał nogę, do Skolimowa pojechali na rehabilitację. Nic nie zapowiadało tragedii. Odszedł we śnie. - Rodzice mieli ogromne szczęście, że udało im się spotkać i pokochać - mówi pani Katarzyna.
Mylono ją z Niną Andrycz. Nawet osobisty kierowca Andrycz. - Mówiłam, że co prawda, też gram, ale nazywam się Mazurkiewicz. Kiedyś podczas wakacji znajomi poprosili, bym nie prostowała pomyłki. Przez cały pobyt świetnie bawiliśmy się z pewnym zamożnym panem, który wciąż gdzieś nas zapraszał. Mnie traktował jak boginię. Kiedy wreszcie powiedziałam, że nie jestem Niną, nie zmartwił się. Oświadczył, że nigdy nie bawił się tak dobrze w tak świetnym towarzystwie.
Pani Wiesława często myśli o mężu. - Patrzę na nasze i męża zdjęcia, rozmawiam. Wtedy czuję jego obecność. Wierzę, że nadal mi pomaga - mówi.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: