Władysław Grzywna: Ta miłość niech trwa
Najtrafniej określa go słowo "normalność". Lubi żartować. - Ale papiery mam na aktora dramatycznego - podkreśla. Mistrz anegdoty i ciętej riposty. - Rozwijać w sobie wszystko, co dobre. W ludziach widzieć to, co jest w nich najlepsze. Mieć w sobie tolerancję i życzliwość - to moja życiowa dewiza.
Władysław Grzywna (59 l.) urodził się w Jaworze k. Legnicy. Wychowywał się w rodzinie - jak to wtedy określano - robotniczej. Pytany o wspomnienia z dzieciństwa, uśmiecha się. - Miałem 6 lat. Rodzice zafundowali mi sztuczne futerko, tzw. misia. "Misio" sięgał mi za kolana, rękawy dyndały żałośnie. Płakałem, krzyczałem, protestowałem, mama z ojcem byli niewzruszeni. Jakaś logika w tym była: będę rósł, więc futerko kupione "na wyrost" - w domu się nie przelewało - jest bardzo dobre. Paradowałem w nim jeszcze w II klasie LO. A wtedy to byłem już oryginalny!
- Z tego okresu pamiętam też, że przeżyłem fascynację zawodem aktora, choć nie miałem pojęcia, że taka profesja istnieje. Oglądałem w telewizji "Słownik Wyrazów Obcych". Zdzisław Leśniak robił dla mnie rzeczy niepojęte, wcielając się w różne postaci. Oznajmiłem wtedy rodzicom, że też tak będę się wygłupiał - mówi. Po latach w Teatrze Syrena grał obok swojego mistrza. - Zdzisław był moim profesorem, a nawet graliśmy w dublurze w "Dobrym wojaku Szwejku". Ponieważ byliśmy tej samej postury, mieliśmy jeden kostium - śmieje się.
Gdy był w LO, zapisał się na zajęcia teatralne w Miejskim Ośrodku Kultury. - Od mojej instruktorki, pani Danuty Rybickiej, usłyszałem, że powinienem zdawać do szkoły teatralnej. Ja?! Byłem wstydliwy, nieśmiały, każdy występ to był koszmarny stres - mówi. Papiery złożył do PWST we Wrocławiu. - Deklamowałem, a profesorowie coraz szerzej otwierali oczy. Pomyślałem: - Już są moi! Jestem przyjęty! Potem kubeł zimnej wody. I wielka lekcja pokory - wyznaje.
Ponieważ był sprawny fizycznie, zdał do szkoły cyrkowej w Julinku. Specjalizacje: akrobata powietrzny, żonglerka, klaun. Kiedy w 1979 r. w Teatrze Syrena utworzono Studio Aktorskie, a uczyli w nim m.in.: Ludwik Sempoliński, Justyna Kreczmarowa, Lidia Wysocka, popędził tam jak w dym. Został przyjęty. - Znalazłem się tam, gdzie marzyłem - mówi. Był tylko jeden szkopuł. Gaża nie pozwalała na kupno mieszkania. Wyjechał (z Pagartu) na 6-miesięczny kontrakt do Włoch. Wrócił po 6 latach! - Podczas jednego z występów pewien Sycylijczyk poprosił, bym wystąpił na jego weselu. Pech chciał, że Vincenzo był bossem mafii! Ale impreza udała się. No i to honorarium! Boss okazał się dżentelmenem - śmieje się.
We Włoszech przeżył wielką miłość. Z Angielką Sally wrócił do kraju. - Nazywała mnie Mały. Pojechaliśmy do rodziców. Gdy mama powiedziała do mnie Władziu, Sally stężała. - Co to jest Vladziu? - krzyknęła. - Moje imię, zdrobnienie od Władysław. - To ty jesteś Vladziu? O shit?! I tyle było po 4-letniej miłości - śmieje się. Po powrocie ponownie zaangażował się do Teatru Syrena. - Pewnego dnia Hania Bielicka podeszła do mnie: "Pamiętaj, że temperamentu na scenie nie można udawać, albo się go ma, albo nie. Ty masz" - usłyszałem. Była to najlepsza recenzja, jaką otrzymałem.
- Brałem udział w wyścigu szczurów. Zachorowałem na sepsę. Z piątku na sobotę walczyłem o życie. We wtorek, mając podłączone wenflony i cewnik, uciekłem ze szpitala i zagrałem spektakl. Zapłaciłem za to srogo. Pół roku po wyjściu z kliniki zaczęły się komplikacje i długa rehabilitacja. Dopiero wtedy zwolniłem - wyznaje. - Ponieważ w moim zawodzie zdarza się, że telefon milczy, zdecydowałem się ze wspólnikiem prowadzić restaurację - mówi. Sielanka w Ustroniu została po raz trzeci wyróżniona jako godna polecenia przez francuski przewodnik kulinarny Gault&Millau.
Władysław udziela się charytatywnie. Bliskie jest mu Hospicjum św. Kamila w Gorzowie Wielkopolskim. Podczas aukcji zebrał w ciągu jednej nocy 222222 zł. W trakcie aukcji zlicytował... słoik musztardy za 8150 złotych! Obecnie możemy go oglądać w spektaklu "ZUS czyli Zalotny Uśmiech Słonia" w reż. Emiliana Kamińskiego (Teatr Kamienica w Warszawie) oraz w Teatrze Capitol w spektaklu "Rozstania i powroty" (kontynuacja "Zdobyć Utrzymać Porzucić") Krzysztofa Jaślara.
Pytany o to, jak zdobywa i rozstaje się z kobietami, śmieje się a potem wyznaje: - Parę razy miałem złamane serce, ale wiem, że rozstania nie zawsze są dramatem. Jeśli ludzie zachowali dobre uczucia, mogą się potem przyjaźnić. Ja potrafię. Ale dzisiaj jestem w szczęśliwym związku i nie myślę o żadnym rozstaniu. Chcę być z nią jak najdłużej, o ile nie na zawsze.