Wojciech Karolak: Bardzo tęsknię za Marysią!
Maria Czubaszek (+76 l.) i Wojciech Karolak (78 l.) pobrali się 1976 roku. I od tamtej pory byli nierozłączni. Ich znajomi nie mają wątpliwości, że taka miłość niemal się nie zdarza...
On jest słynnym jazzmanem. Ona – najbardziej błyskotliwą i dowcipną satyryczką.
Fama głosiła, że żadna kobieta nie miała tak doskonałych nóg jak Czubaszek.
Poznali się w 1972 roku na imieninach Andrzeja Dąbrowskiego. Ale wtedy pan Wojciech mieszkał w Szwajcarii, więc wrócił do żony Bożeny, malarki. Aż pewnego dnia wyszedł z domu z walizkami.
"Miałem poczucie, że Bożenie będzie lepiej beze mnie, a mnie lepiej bez niej" – mówi Krystynie Pytlakowskiej w książce „Małżeństwo doskonałe”.
Wrócił do Warszawy. Pierwsza randka z Marią Czubaszek skończyła się awanturą. Jakiś czas potem zamieszkali razem w jej kawalerce. Z reguły żyli pięknie, ale czasem iskrzyło.
Bywała o niego zazdrosna – kiedyś w ataku tego niszczącego uczucia złamała mu dwa żebra. Nie miał żalu, przeciwnie, wzruszył się. To piękne, gdy kobiecie tak zależy. Jemu też zależało bardzo. Ale aż tak zazdrosny nie był.
Pobrali się w 1976 roku. Zaryzykowali w myśl słynnego twierdzenia Marii Czubaszek, że prawdziwej miłości nawet małżeństwo nie przeszkodzi.
Miała rację. Stworzyli parę, jakich się już dzisiaj nie spotyka. I choć oboje byli niewierzący,to jednak udało im się żyć w zgodzie z maksymą – tylko śmierć nas rozłączy.
On spał w dzień, działał nocą. Ona odwrotnie. Mieli też wspólne upodobania. Oboje nie lubili plaży. Za to kochali zwierzęta.
Łączył ich też światopogląd, poczucie humoru, nie musieli uzgadniać, kto jest ważniejszy w związku. Ją zachwycał jego talent muzyczny, choć nie słuchała jazzu, jego – jej pisarstwo.
Oboje nie chcieli mieć dzieci.
"Tak samo chętnie uciekła z domu rodzinnego, jak ja uciekłem ze swojego. Ale moją teściową bardzo lubiłem, pewnie dlatego, że ona lubiła mnie" - mówi muzyk.
Po czym poznał, że pani Maria kocha go bardzo? Pozwoliła mu się wprowadzić do mieszkania z organami Hammonda, które zajęły niemal całą przestrzeń. Niewiele kobiet by się zdobyło na takie poświęceni.
"Mówiła, że rozrastam się jak plazma. Najpierw przyniosłem jedną walizkę, potem drugą, piątą. To musiało być okropne. lubiła przestrzeń, a ja zacząłem ją zagracać. Przedtem jej mieszkanie przypominało halę na dworcu" -wyznaje Wojciech Karolak.
Zniosła to mężnie. Pani Maria, która stworzyła cudowne powiedzonka: „mężczyzna nie musi być brzydki, ale Polak potrafi”, „jestem nienachalna z urody”, na okoliczność małżeństwa też miała stosowne: „Przed ślubem trzeba mieć oczy szeroko otwarte, potem je przymykać”.
Zastosowała to w praktyce. Zastosowali oboje. Żadne nie chciało drugiego naprawiać, zmieniać natury. On nie miał pretensji, że żona nie gotuje.
Zresztą wytłumaczył jej na początku, że nie jest gościem, który tego od niej oczekuje.
Jednak nią targały niewytłumaczalne wyrzuty sumienia i kiedyś w dowód miłości „upiekła” szarlotkę.
"Z szarlotką było tak, że ją zrobiła i przemieściła z naczynia na talerzyk. I to było zdecydowanie coś pośredniego pomiędzy ciałem stałym a płynnym, z przewagą płynnego. Gdy zapytała, czy mi dołożyć, odpowiedziałem: „Bardzo proszę, dolej troszeczkę”. Dopiero wtedy do niej dotarło, że to nie była czcza aluzja. I dolała" – wspomina.
Kochali się, lubili i przyjaźnili. Taka mieszanka nie zdarza się często. Najlepiej czuli się w swoim towarzystwie. Obrazek idealny? On siedział przy komputerze, ona przed telewizorem.
"Potem zasypiała, jako skrętek fotelowy" – śmiał się.
Bowiem pani Maria maniakalnie oglądała wszystko, by potem ze stosownym dla siebie poczuciem humoru zabawnie to spuentować.
Jak była zabawna, mogliśmy się przekonać, słuchając jej komentarzy w „Szkle kontaktowym”.
Martwiła się, że Karolak – jak mówiła o mężu – miał niską emeryturę, a nie potrafił upomnieć się o pieniądze.
To dlatego brała wszystkie możliwe zlecenia. Martwiła się, jak da sobie bez niej radę. Zmarła nieoczekiwanie 12 maja 2016 r.
Pan Wojciech daje sobie radę. Koncertuje. Ale odkąd pani Maria nie żyje, nie potrzebuje żadnej muzyki.
"Jak się położę, nachodzą mnie ponure myśli, zostałem sam, więc zastanawiam się, kto po mnie przejmie ten bałagan, choć nie powinno mnie to obchodzić. Kiedy kopnę w kalendarz, to przestanę istnieć i nie będę nawet wiedział, że mnie nie ma. Ale dopóki jestem, nęka mnie myśl, że przyjdą jakieś łapiduchy i wyniosą wszystko na śmietnik. Całe moje życie" - stwierdził w książce Karolak.
***