Wojciech Modest Amaro: Boska interwencja przyszła w samą porę!
Odniósł sukces, korzystał z uroków świata. Jednak w sercu odczuwał pustkę. Kiedy Wojciech Modest Amaro wrócił do Boga, jego życie nabrało nowego sensu.
Dobry Tydzień: Dlaczego wysyła pan swoich kucharzy… do lasu?
Wojciech Modest Amaro: Jestem za odkrywaniem smaków nieznanych lub zapomnianych. Las to prawdziwa skarbnica. Zbieramy młode jadalne igły modrzewia, świerku i sosny, także listki pokrzyw, krwawnika, szczawiku zajęczego, kłącza tataraku. Dlaczego nie dorzucić pędów sosny do zupy grzybowej lub zielonych jagód jałowca podczas smażenia powideł.
W restauracji nadal spędza pan całe dnie?
- Myślę, że dziś udało mi się już znaleźć balans pomiędzy pracą a życiem rodzinnym. Otwierając restaurację, postawiliśmy z żoną wszystko na jedną kartę, zaryzykowaliśmy, zainwestowaliśmy wszystkie nasze oszczędności i jeszcze wzięliśmy kredyty. Dzięki wielkiemu uporowi udało nam się i odnieśliśmy sukces. Restauracja Atelier to moje oczko w głowie i duma.
Jednak intensywna praca zaczęła negatywnie wpływać na pana relacje rodzinne.
- Sukces jest fajny, wciągający, ale może też zniszczyć człowieka. Zaczynają się pojawiać kolejne możliwości i propozycje, którym trudno się oprzeć. Tak było ze mną. Nie pochodzę z bogatej rodziny, do wszystkiego doszedłem sam ciężką pracą. Kiedy Atelier Amaro otrzymało prestiżową gwiazdkę Michelin, zacząłem hedonistycznie korzystać z życia i trwało to kilka lat.
Co takiego się stało, że się pan opamiętał i nawrócił?
- W moim życiu nie wydarzyła się żadna tragedia, wręcz odwrotnie. Konsumowałem mój sukces i cieszyłem się nim. W pewnym momencie poczułem, że wszystko już mam, zwiedziłem pół świata, jadłem w najlepszych restauracjach. Jednak wciąż mi czegoś brakowało. To wszystko, co miałem, nie przynosiło mi prawdziwego szczęścia, czułem wewnętrzną pustkę. Boska interwencja przyszła w porę. Z mojej strony pojawił się krzyk, prośba, żeby Bóg pokazał mi, o co w tym życiu chodzi. Opamiętałem się, a to pomogło mi wszystko poukładać, znaleźć równowagę i harmonię.
W jaki sposób Bóg zainterweniował w pana życiu?
- Przyszedł i powiedział, żebym za Nim poszedł. Podczas mszy świętej Bóg dał mi tę łaskę. Moja religijność zatrzymała się na poziomie szkoły podstawowej. Jeżeli się pozostawia roślinę bez podlewania na 25 lat, to przecież nie wyrośnie i nie będzie przynosić owoców, tylko uschnie i można ją z łatwością wyrwać z korzeniami. Tak było z moją wiarą. Nie pielęgnowałem jej przez te lata. Nad wiarą trzeba pracować, poznawać
Słowa Ewangelii, żyć według jej zasad, dawać świadectwo. Co jeszcze zmieniło się w pana myśleniu?
- Zacząłem się zastanawiać, jakby Chrystus zachował się w różnych sytuacjach. Skoro mam swoim życiem reprezentować Jego postawę, wartości, być Jego uczniem, czy to wypełniam? O takiej postawie mówi papież Franciszek: Wiara bez uczynków jest martwa.
Mówi pan o wierze bardzo szczerze. Nie boi się pan słów krytyki?
- Wiem, że jestem narażony na krytykę, doświadczam jej. Ale ważniejsze jest to, co takie wyraźne opowiedzenie się po stronie wiary może przynieść dobrego. Może kogoś zainspirować, dodać odwagi, by zmienił swoje życie.
Niedawno razem z żoną założył pan fundację Nowe Życie.
- Tak, chcemy pomagać przede wszystkim młodym, zagubionym w dzisiejszym świecie ludziom, a także bezdomnym. Zaczynamy od małych kroczków. To jest moje kolejne powołanie: zrobić coś dla dobra innych ludzi.
Dlaczego jeździ pan na pielgrzymki do Medziugorje?
- Zostałem niejako zaproszony przez Maryję. Nie sposób opisać wszystkich doświadczeń i łask, których właśnie tam doświadczyłem. Dla osoby niewierzącej będzie to bzdura, dla wierzącej, która wie, jak działa Duch Święty, to znak. Byłem już w Medziugorje kilka razy, zabrałem też moich pracowników. Oczywiście pojechali wszyscy ci, którzy chcieli. To miejsce, do którego na pewno będę wracał.
Co pana żarliwa wiara zmieniła w relacji małżeńskiej?
- Bóg jest miłością. Jeśli zaprosimy Go świadomie do tej przestrzeni naszego życia, to będzie dla nas tylko wzmocnieniem. W sakramencie małżeństwa połączył mnie z Agnieszką w jedno, ale dopiero wiara uruchomiła w nas pełnię miłości, poświęcenia, zaufania i oddania drugiej osobie.
Córki są już duże, a czy syna Nicolasa zachęca pan do modlitwy?
- Jeżeli Nicolas widzi, że sam klękam i modlę się przed kimś potężniejszym, to jest to dla niego wystarczający przykład. Ma wzór do naśladowania.
W jaki sposób pan się modli?
- Najczęściej na różańcu, lubię tę modlitwę, ma wielką moc. Jestem też co tydzień na adoracji Najświętszego Sakramentu i wówczas prowadzę rozmowę z Bogiem: słucham i mówię. Do tak bliskiej relacji może dojść absolutnie każdy, bo wszyscy jesteśmy wybrańcami Stwórcy.
Rozmawiała:
Kinga Frelichowska