Wojciech Pokora zamartwiał się o żonę. "Kiedy jechała karetką, lekarz stwierdził u niej zgon"
Przez kilka tygodni Wojciech Pokora (83 l.) walczył o życie ukochanej żony. Wcześniej nic nie zwiastowało tragedii. „Żona obudziła się wcześnie i poszła do kuchni zrobić herbatę. Chwilę później wróciła do pokoju i zaczęła się dusić” – wspomina aktor.
Jak święta, to u niego w domu. Z całą rodziną, która przyjeżdża z różnych zakątków Polski i nie tylko, zapachem potraw przyrządzanych przez żonę, tradycyjną choinką. Ale tamte święta były zupełnie inne.
- Tym razem Hania nie była w stanie nic przygotować i świąteczne dowodzenie przejęła starsza córka Anna - wspomina Wojciech Pokora w swojej książce "Z pokorą przez życie".
Jego ukochana żona wróciła do domu po miesięcznym pobycie w szpitalu właśnie na Boże Narodzenie. Małżonkowie mówią jednak, że wróciła ze znacznie odleglejszego miejsca. - Hania do dziś uważa, że tamtego dnia była w zaświatach - wyznaje aktor.
To był zwyczajny listopadowy poranek. Dzień wcześniej dom wypełniał gwar rozmów, gdyż odwiedziły ich wnuczęta z córką. Nic nie zwiastowało tragedii. - Żona obudziła się wcześnie i poszła do kuchni zrobić herbatę. Chwilę później wróciła do pokoju i zaczęła się dusić. Zadzwoniłem na pogotowie, a gdy odłożyłem słuchawkę, straciła przytomność - opowiada Wojciech.
Nie wiadomo, jaka była przyczyna. Pewne jest, że zatrzymało się jej krążenie, serce i żona aktora przestała oddychać.
- Kiedy jechała karetką, lekarz stwierdził u niej zgon. Jego zdaniem do szpitala dowieziono ją nieżywą. Sekundy zdecydowały, że udało się ją przywrócić do życia - zdradza artysta.
Jednak nie od razu stan ukochanej żony poprawił się. Była w śpiączce, nikt nie wiedział, czy słyszy, czy rozumie, co się wokół dzieje.
- Siadałem koło niej, delikatnie brałem ją za rękę i mówiłem. O miłości, o niej, o nas. "Kochanie, zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Jeszcze dzień, dwa, wybudzą cię i zaczniemy normalnie rozmawiać. Później pójdziemy na spacer, kupię ci bukiet pięknych kwiatów" - wspomina aktor.
Dziś wie, że żona słyszała jego słowa. I wróciła do niego i bliskich, na święta. To była cicha, magiczna noc. - Na tej Wigilii zorientowałam się, że czas mi się zatrzymał - przyznaje Hanna.
Trzy godziny minęły jak chwila. I nic nie liczyło się tak bardzo, jak to, że są razem.
***
Zobacz więcej materiałów: