Wraca afera z Lisem i "Newsweekiem". Tomasz nie mógł tego przemilczeć!
Tomasz Lis po kilku miesiącach od głośnej afery z mobbingiem w tle zdecydował się na udzielenie obszernego wywiadu na temat swojego pożegnania z "Newsweekiem". Padły w nim poważne oskarżenia pod adresem Szymona Jadczaka, który ujawnił kulisy odejścia z RASP. Dlaczego Lis go nie pozwał?
Tomasz Lis udzielił obszernego wywiadu dla "Krytyki Politycznej". W rozmowie z Agnieszką Wiśniewską dziennikarz podkreślił przede wszystkim, że nie został zwolniony z redakcji 'Newsweeka", ale odszedł za porozumieniem stron.
Dalej dziennikarz wyjaśnia, że jego metody pracy były przestarzałe. Zbyt wiele wymagał od innych, nie przejmował się ich czasem wolnym, żądał pełnego zaangażowania w pracę. Przyznaje, że sam zafundował sobie tzw. "kulturę zapierdolu" i chciał, by inni pracowali w podobny sposób. "Moje metody zarządzania były trochę retro" - bagatelizuje sprawę dziennikarz.
Tomasz Lis odniósł się też do zarzutów dotyczących strachu pracowników, że "na kolegia przychodzili ze ściskiem w brzuchu, a wychodzili ze łzami w oczach". Dziennikarz twierdzi, że na kolegiach żadnych łez nie widział, a jeśli ktoś "czuł się niekomfortowo", to zapewne przez problemy osobiste i nieprzygotowanie do pracy.
Docierały do niego plotki, na ten temat, ale jak twierdzi, było tego tak wiele, że nie chciał z każdym zasłyszanym kłamstwem na swój temat biegać do szefostwa, więc ignorował pomówienia. Nie przyznaje się do molestowania, ale potwierdza, że zdarzały mu się seksistowskie żarty.
"Co do tych nieszczęsnych dowcipów, to trzeba było słuchać własnych dzieci. Teraz to wiem. Kiedy w sytuacjach rodzinnych zaczynam zdanie od: "Nowy dowcip słyszałem...", to one łapią się za głowę i proszą: "Ojciec, weź już nic nie mów" - wyjaśnia swoje niestosowne dowcipy Lis.
Co do artykułu Szymona Jadczaka, w którym autor ujawnił, że zarząd Ringier Axel Springer Polska rozstał się z Lisem za rzekome mobbingowanie pracowników, dziennikarz ma jedno wyjaśnienie. Uważa, że to zemsta Jadczaka. List twierdzi, że dziennikarz Wirtualnej Polski aplikował do "Newsweeka", ale został odrzucony.
"W lutym tego roku osobiście odstrzeliłem rozmowy o przejściu autora tekstu, red. Jadczaka, z Wirtualnej Polski do "Newsweeka". Jestem ciekaw, czy jego przełożeni wiedzieli o tym konflikcie interesów, kiedy Jadczak pisał później tekst o mnie? Czy tę wiedzę zignorowali, czy autor postanowił im o tym w ogóle nie wspominać?" - mówi Lis w rozmowie z "Krytyką Polityczną".
Nie ma też najlepszego zdania o samym artykule Jadczaka. Uważa, że dziennikarz wysłuchał tylko tych pracowników jego redakcji, którzy nie mieli o swoim szefie najlepszego zdania i byli z nim skonfliktowani.
"Spisanie skarg osób, o których wiadomo, że miały z Lisem na pieńku, kolportowanie ich, organizowanie wielotygodniowej nagonki i glanowanie wszystkich, którzy kwestionują motywy i metodę - to nie jest w mojej ocenie żadne dziennikarstwo. To straszna słabizna" - ocenia Lis.