Reklama
Reklama

"Wygram, mam dla kogo walczyć"

Zmagający się z nowotworem krtani Michael Douglas (66 l.) nie zamierza się poddawać. Ma silne wsparcie. "Miliony rodzin przechodzą obecnie przez ten sam horror" - mówi.

Pana występ w programie Davida Lettermana, podczas którego ogłosił Pan, że ma raka, był bardzo odważny...

Michael Douglas: - Od początku wiedziałem, że zatrzymanie tej informacji dla siebie w ogóle nie wchodzi w grę. Nawet gdybym bardzo starał się to ukryć, prasa prędzej czy później by się o tym dowiedziała.

- Gdy się jest gwiazdą, nie ma sekretów, które da się ukryć na dłuższą metę. Poza tym miliony rodzin przechodzą obecnie przez ten sam horror, przez jaki przechodzi moja rodzina i ja. Mam nadzieję, że dzięki temu, iż otwarcie mówię o walce z nowotworem, dodam innym chorym otuchy.

Pomimo choroby dobrze Pan wygląda.

M.D.: - Staram się. To jedna z rzeczy, jaką mój ojciec Kirk mi wpoił. Mówił zawsze: "Wyglądaj najlepiej, jak potrafisz, chłopcze, bo nigdy nie wiesz, kiedy będziesz miał raka", i wykrakał (śmiech).

Reklama

Żona, jak widzę, nie odstępuje Pana na krok.

M.D.: - Catherine jest tak pozytywną osobą, że sama jej obecność bardzo mi pomaga. Właśnie dlatego nam się tak dobrze układa. Moja żona to dzielna dziewczyna. Mieszkając w Anglii, pracowała na swoje utrzymanie od piętnastego roku życia. Nie przesiąkła tym całym blichtrem Hollywood. Zamiast chodzić na bankiety, woli spędzać czas ze mną i dziećmi. Pochwalę się, że urządza wspaniałe kolacje dla naszych znajomych spoza biznesu filmowego i... ładnie się wtedy stroi (śmiech). Za to ją kocham.

Dzieci wiedzą, że jest Pan poważnie chory?

M.D.: - Oczywiście. Niczego przed nimi nie ukrywamy. Zabrałem dzieci ze sobą na moje pierwsze naświetlanie. Były pod wrażeniem, gdy doktor pozwolił im wcisnąć guzik do naświetlania. Ku mojemu zdziwieniu, nie były w ogóle wystraszone. Ja bałem się jak cholera, a one nic a nic.

- Myślę, że czuły się jak na "Gwiezdnych Wojnach". Ale w czasie drugiego tygodnia mojej kuracji wysłałem żonę i dzieci na krótki wyjazd na Bermudy. Chciałem, by Carys i Dylan mieli wspaniały koniec wakacji. Bliscy dzwonili do mnie codziennie. Słysząc ich radosne głosy, wiedziałem, że muszę być silny, że mam dla kogo walczyć o zdrowie.

Choroba to nie jedyne Pana zmartwienie. Pana najstarszy syn, Dylan, jest w więzieniu...

M.D.: - Cóż... Czuję się odpowiedzialny za mojego syna. Choć Dylan ma już 31 lat, nadal jest buntownikiem. Zresztą, jak ja w jego wieku. W tej trudnej sytuacji, w jakiej się znalazł, wspieram go, jak tylko mogę. Syn wie, że zawsze może na mnie liczyć. Potwornie mi go brakuje...

- Mam nadzieję, że gdy odbędzie swoją karę, przejdzie odwyk od narkotyków, wróci do nas, do swojej rodziny. Wiem, że uzależnienie potrafi zniszczyć człowieka. Sam też zmagałem się z chorobą alkoholową. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby Dylan podzielił los mojego brata, Erika, który sześć lat temu zmarł właśnie przez narkotyki.

Powiedział Pan swoim dzieciom, co się stało z ich przyrodnim bratem?

M.D.: - Tak. Zdecydowałem, że muszę być w stosunku do nich uczciwy. Przekazałem im tę informację najdelikatniej, jak umiałem. To było trudne, ale udało się. Zdecydowaliśmy też z żoną, że zabierzemy dzieci ze sobą, gdy pojedziemy odwiedzić Camerona w więzieniu. To trudne doświadczenie mamy już za sobą.

Co jest dla Pana szczęściem absolutnym?

M.D.: - Codzienne budzenie moich dzieci, odwożenie ich do szkoły, spoglądanie na ich radosne twarze. No i nasze wspólne wygłupy przy stole, gdy jemy śniadanie. Coraz częściej myślę: kto wie, co będzie jutro, za tydzień, za miesiąc.

- Na razie jestem tu, jestem szczęśliwy, kochany. Nic nie jest w stanie mnie przekonać, że nie pokonam tej choroby. Mój lekarz przewiduje pełne wyleczenie, a kim ja jestem, by podważać jego wiedzę i opinię?

Rozmawiał: Dawid Muszyński

(nr 50/51)

Na Żywo
Dowiedz się więcej na temat: choroby | Michael Douglas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy