Reklama
Reklama

Zbigniew Buczkowski: Warto żyć

Choć pandemia pokrzyżowała mu plany, z nadzieją patrzy w przyszłość. Widzowie go uwielbiają. A jaki jest w domu, dla rodziny Zbigniew Buczkowski (69 l.)? Rozmawiamy o sile miłości do żony, dzieci i wnuków. Kim są i czym się zajmują jego latorośle?

Wie pan, jakie są komentarze w internecie? "Zawsze wygląda tak samo. Teraz i 20 lat temu". Coś w tym jest...

Zbigniew Buczkowski: Rzeczywiście, sporo osób mi to mówi. O, na przykład ostatnio: pojechałem do pana mechanika, a on od progu woła: "Pan to się, kurde, nic nie zmienia!". Ale oczywiście zmieniam się, jak każdy.

Niech pan zdradzi: kto albo co stoi za tym zatrzymaniem czasu?

- (Śmiech) Może geny? Moja prababcia dożyła 102 lat. A mama zawsze wyglądała młodziutko, nie miała żadnych zmarszczek. A może to też kwestia podejścia do życia? Tego, że jestem optymistycznie nastawiony? Żadnych wrogów nie mam, bo staram się żyć zgodnie z własnym sumieniem. W dodatku zdrowo się odżywiam, trochę mam do czynienia ze sportem, bo ćwiczę  i jeżdżę na rowerze; nie palę, drinka wypiję od czasu do czasu, jak większość ludzi. 

Reklama

Pogoda ducha to u pana kwestia wychowania?

- Po pierwsze - wychowania. Po drugie - życie też robi swoje. Mam wspaniałe dzieci i żonę. Jestem dziadkiem czwórki fantastycznych wnucząt. Uważam się więc za człowieka szczęśliwego i spełnionego. Bo w swoim zawodzie też sporo dokonałem. I wciąż coś robię, mam nowe propozycje. Jednak jestem już w takim wieku, że też mi się nie chce aż tak ciężko i dużo pracować. Jak niegdyś, kiedy człowiek wszystkiego pomału się dorabiał i jak mógł wynajdywał chałtury, non-stop jeździł po Polsce. Dziś już trochę przysiadłem, więcej czasu spędzam z małżonką w domu. Chociaż zawsze sporo podróżowaliśmy po świecie, ale teraz - wiadomo, sytuacja się zmieniła. 

Jak sobie to rekompensujecie?

- Bardzo dobrze! Wyjeżdżamy nad polskie morze, właśnie stamtąd wróciliśmy. Spacerujemy po plaży i jest cudownie. Trzeba myśleć pozytywnie. Jak dziś nie można, to może będzie można za rok. A jak nie, to za dwa lata i wtedy sobie gdzieś polecimy. 

A marzenia?

- Wie pani co... ja nie jestem człowiekiem bardzo wymagającym od życia. Ktoś, na przykład, stara się o lepszy samochód, a ja takich marzeń nie mam. Samochód musi być wygodny, nie zależy mi na tym, by był piękny i drogi. Nie muszę się nim dowartościowywać, sam dla siebie jestem wartością. Ikoną polskiego kina nie jestem, ale może taką małą ikonką... (śmiech). 

Pan, ciągle taki aktywny, co pan robił w czasie ogólnej kwarantanny?

- Pandemia przerwała nam zdjęcia do "Lombardu". Niedawno je wznowiliśmy, ale już w innej, nowej rzeczywistości. Kręciliśmy w maseczkach, a jeden odcinek poświęciliśmy tematowi pandemii. A w czasie przymusowej przerwy, tak jak wiele osób, wziąłem się za wielkie domowe porządki! Inaczej chyba nigdy bym tego nie dokonał! Zrobiłem porządek w piwnicy, z ubraniami, butami, wszystko wyczyściłem, aż błyszczy!

We wrześniu będziecie świętować 39. rocznicę ślubu...

- Mamy zaplanowaną wycieczkę do Ameryki Południowej. Najwyżej przesuniemy jej termin, bo  - jak mówiłem - co się odwlecze to nie uciecze. Będzie dobrze. 

Ma pan przepis, by tak ładnie w życiu się układało?

- Dopasowanie się charakterami w małżeństwie - to jest ważne. Może nie jestem cholerykiem, ale jestem wymagający. Sam od siebie dużo wymagam i chyba od wszystkich. Jestem perfekcjonistą. Zula, moja żona, potrafi tymczasem załagodzić każdy spór, wyciszyć napięcie. I tak od lat wszystko ładnie się układa. Choć zawsze lubię mieć porządek (śmiech). Nie tylko w domu. Lubię, gdy w życiu jest poukładane. Także u naszych dzieci, Hani i Michała. Przyjemnie patrzeć, jak to wszystko ładnie się potoczyło: córka jest ekonomistką, syn prawnikiem. Cieszę się, bo syn w końcu dom wybudował, wykończył, ogrodził i już mieszka! No i super, a tata i mama, gdyby co, zawsze pomogą. Bo przecież żyje się też dla dzieci, nie dla samego siebie. Jak zdecydowałem się przed laty na małżeństwo i dzieci, to po to, żeby z nimi cieszyć się ich szczęściem. 

Wnuki chyba też wpływają na pana pozytywną energią?

- Wnuczki nam szybko rosną, po nich widać, jak ten czas zasuwa... Kinga dopiero co kończyła roczek, a już ma trzy lata! Chce do dziadka na rączki i już się wymądrza (śmiech)! I wszystko gra, byleby zdrowie było! Czego czytelnikom też życzę: żeby zdrowi byli, a koronawirus omijał ich szerokim, szerokim łukiem! 

O tak! A na koniec: często spotyka się pan z wnukami?

- Oczywiście, właśnie do nas przyjeżdżają. Cała trójeczka od syna: ośmioletni Piotruś, sześcioletni Kubuś i Kinga. Trawa przed domem skoszona, żeby dzieci mogły pobiegać. Jest ładna pogoda, będą sobie hasać, grać w piłeczkę, a dziadek razem z nimi. A nad morzem spotkaliśmy się z córką, zięciem i pięcioletnim Tomciem, którzy są tam na wczasach. Proszę sobie wyobrazić, jak w dzień wyjazdu wychodzimy z plaży, idziemy alejką, aż tu nagle słyszymy: "Dziaaadek! Baaabcia! Dziadek! Babcia!". Odwracamy się, a to Tomcio biegnie za nami i woła!  Bo tak jakoś wyszło, umknęło w zamieszaniu, że się nie pożegnał, więc biegł za nami, żeby dać buziaka! Pocałował żonę, mnie i mówi: "Do widzenia! Do widzenia babciu i dziadziu". To było piękne i wzruszające. Dla takich chwil warto żyć...

Rozmawiała Anna Ratigowska

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy