"Zenka jajka" nie zerwały wianka. Na scenę poleciały już większe kurioza
Zacznę już tradycyjnie - śmialiśmy się ostatnio troszkę z Zenka Martyniuka, którego jakiś wesołek obrzucił jajkami na Dniach Włodawy. Niektórzy nawet są zdania, że zasłużenie musiał stanąć oko w oko z ciskanym nabiałem. Ale wiecie - mogło być gorzej. I nawet wielokrotnie było.
"Koncertów, w trakcie ponad 30-letniej kariery, zagraliśmy bardzo dużo. Ale pierwszy raz się nam zdarzyło tu, we Włodawie, że ktoś rzucił jajkami. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim czymś, a zagrałem kilkanaście tysięcy koncertów" - tłumaczył ze sceny przejęty Zenek Martyniuk, gdy w czasie Dni Włodawy, na scenę, z której bawił publiczność swoją wesołą twórczością, zaczęły spadać jajka.
Choć sprawa została szybko wyjaśniona, a sprawca stał się dobrowolnym beneficjentem programu "Grzywna+" w kwocie 500 zł, to jednak komentarze szybko nie ucichły. Swoje zdanie na temat "jajek Zenka" wyraziły i Mandaryna, i Monika Richardson (którą pozdrawiam), i Krzysiek Skiba - stwierdzajac jako chyba jedyny, że Martyniuk zasadniczo był sam sobie winny, bo gra nie do tego kotleta, do którego powinien, i powracający z orbity zapomnienia raper K.A.S.A.
Ten ostatni z rozbrajającą szczerością stanął w kontrapunkcie do wypowiedzi Zenka. "Nie chcę powiedzieć, że dziwne, że dopiero teraz, bo nie mam na myśli, że gra tak, że powinno go to spotkać wcześniej, bo Zenka akurat bardzo lubię, tylko że w latach 90. rzucanie czymkolwiek było normą. Mnie tam raz, czy drugi też ktoś, coś próbował rzucić" - uznał, że wyzna.
I nie możemy odmówić tu racji K.A.S-ie Kasowskiemu, bo rzeczywiście takich przykładów na naszym podwóreczku nie brakuje — i nie tylko naszym, ale i światowym. Na sceny od dawien dawna leciały już takie egzotyczne cuda i dziwy, że dech zapiera.
Ciskanie zgniłych warzyw na scenę to tradycja sięgająca narodzin współczesnego teatru miejskiego. Pewnie niejeden aktor szekspirowskiego Globe Theatre zarobił w dyńkę pomidorem lub rzepą drugiej świeżości. Zwyczaj ten - z początku będąc jedynie sposobem wyrażenia swojego niskiego mniemania o talentach artystycznych - przez lata jednak ewoluował. Gdy na scenę w latach 60. wchodzili Paul, John, George i (hehe) Ringo, pod ich nogami lądowały elementy damskiej bielizny ciskane przez rozentuzjazmowane fanki. Na długo stało się to symbolem najwyższego uznania damskiej fanbazy wobec przystojnych grajków.
Inaczej sprawy się miały w przypadku "mrocznej" rozrywki dla "twardych" i chcących uchodzić za zbuntowanych młodzieńców, jakim były koncerty Black Sabbath. A w zasadzie jeden. 20 stycznia 1982 roku w Veterans Auditorium w Des Moines jeden z fanów, nie mając pod ręką własnej bielizny, rzucił na scenę żywego nietoperza. Jak możecie się domyślić, finał nie był najszczęśliwszy dla zwierzątka.
"Byłem przekonany, że był to jeden z tych sztucznych nietoperzy, którymi ludzie straszą się w Halloween. Scena była dosłownie pokryta gumowymi nietoperzami, którymi rzucali we mnie fani. To musiało być tak, że przez przypadek podniosłem żywego. Rozgryzłem go i poczułem, że ten się rusza..." - napisał w swojej książce "Ja, Ozzy" Osbourne.
Ujmijmy to tak: nietoperz był w szoku, Ozzy też. Jak się okazuje, jest to reakcja adekwatna i popularna w takich momentach. Bo nie jest to przypadek odosobniony.
25 września 2015 roku na łamach Pomponika ówczesna ekipa opublikowała newsa, który stał się niedługo potem (przynajmniej w pewnych, wąskich kręgach) kultowy. Tekst nosi tytuł "Ivan Komarenko opowiedział o tym, co przydarzyło mu się podczas koncertu. Szok?" i szok to był w rzeczy samej. Ivan Komarenko zdradza w nim, że w czasie jednego z jego koncertów, na scenie wyglądował - nie nietoperz, jajka, czy rzepa, ale sporych rozmiarów pies.
"Zauważyłem, że facet (...) miał takiego całkiem dużego psa, trzymał go na ręku i mocno podrzucał. Myślę sobie, że po prostu cieszy się, że jestem. I w pewnym momencie ten gość robi zamach tym psem i rzuca nim we mnie. Byłem w szoku, pies chyba też. Uderzył się o moje kolano i uciekł ze sceny" - relacjonował wtedy Komarenko, goszcząc w programie "Aleja Sław".
Widzicie: Pies był w szoku. Komarenko też.
Chyba najgorzej miała jednak Pink. Podczas występu gwiazdy w londyńskim Hyde Parku ktoś rzucił w nią prochami własnej matki! Foliowy woreczek z drobno zmielonym proszkiem mógł na pierwszy rzut oka wydawać się o wiele ciekawszym prezentem dla wokalistki. Gdy Pink dowiedziała się, co jest w środku... tak, była w szoku. Czy i martwa matka jednego z fanów też? Prawdopodobnie tak. Na innym koncercie artystki na scenie wylądowało koło sera brie, niczym z kart powieści "Trzech panów w łódce, nie licząc psa".
Czym więc najlepiej rzucać na scenę, by tak jak Tomasz Hajto nie ponieść żadnych konsekwencji? Najlepiej rzucać znaczące spojrzenia. Celine Dion i Harry Styles coś o tym wiedzą - oboje swego czasu przerwali swoje koncerty, by jeden z fanów mógł udać się do toalety. Niestety nie wiemy, czy w obydwu przypadkach chodziło o tę samą osobę.
Czytaj też:
Zenek Martyniuk "stracił humor" na występy. We Włodawie strasznie go potraktowano
Zenek Martyniuk obrzucony jajkami na koncercie. Żąda tylko jednego
Zaskakujące wyznanie Zenka. Takich słów nikt się nie spodziewał. Będzie burza?