Zenon Laskowik: Cuda jednak się zdarzają!
Zenon Laskowik (74 l.) to legenda polskiego kabaretu. Za sławę i popularność przyszło mu jednak zapłacić wysoką cenę. Wybawieniem okazała się... praca listonosza.
Był królem sceny. Zenon Laskowik od 1970 roku występował z kabaretem Tey. Śmiech był wtedy towarem pierwszej potrzeby, a on był mistrzem satyry (sprawdź!).
Tyle tylko, że płacił za to wysoką cenę – zawładnął nim straszliwy nałóg.
W 1989 roku, żeby ratować siebie, postanowił skończyć z estradą. Pomocy szukał w poradniach psychologicznych.
Zrzucił kilkadziesiąt kilogramów. Zwrócił się w stronę Boga. Wiedział też, że musi znaleźć sobie jakieś zajęcie. Pewnego dnia ktoś zadzwonił do drzwi.
"Znajomy doręczyciel zaczął mi się żalić, że brakuje na poczcie listonoszów. Powiedziałem więc, że chętnie będę to robił" - wspomina.
Jesienią 1992 roku zaczął pracę w rejonie 12 poznańskiej dzielnicy Grunwald. Zarabiał 5,50 zł za godzinę. Co dnia dumnie zakładał mundur, czapkę z orzełkiem, roznosił listy, emerytury, renty.
Na początku większość adresatów przesyłek traktowała go jak jakiegoś żartownisia.
Nie chcieli mu nawet otwierać drzwi, bo myśleli, że robi nagranie do programu kabaretowego.
Odważniejsi nawiązywali jednak kontakt. Mówili, że za nim tęsknią i prosili o jakiś kawał.
"Bardzo proszę, wypiszę panu awizo i będzie pan miał kawał… na pocztę!" – żartował wtedy.
Listonoszem był wzorowym. Proponowano mu nawet stanowisko naczelnika poczty. Odmówił. Wolał spotykać się z ludźmi.
"To był mój odpoczynek psychiczny. A przy okazji zobaczyłem, jak żyją moi byli widzowie" - dodaje.
Wiedział też, że w ten sposób ocalił siebie i rodzinę, odzyskał zaufanie żony Aleksandry, córki Anny.
Dziś jest wzorowym dziadkiem dla swoich wnuków.
"To była jedyna droga na ocalenie" – mówi.
"Za żadne pieniądze bym siebie w sklepie nie kupił. To, że wróciłem na ziemię, do siebie, to jest prawdziwy cud!" - przekonuje pan Zenon.
***