Zofia Kucówna zakochała się w żonatym mężczyźnie. Później rozegrał się dramat
Zofia Kucówna (83 l.) zakochała się w żonatym mężczyźnie. Nie przypuszczała, że to będzie początek dramatu. Dwadzieścia pięć lat później ukochany porzucił ją dla innej. Na domiar złego musiała zmagać się z nowotworem.
- Popełniałam rzeczy rozkoszne i okropne. Jednych i drugich nie żałuję. Dowodzą mi dziś, że byłam do nich zdolna i dają głupią, bo głupią, ale satysfakcję - zdradziła Zofia Kucówna w wywiadzie dla "Wysokich Obcasów".
Już na początku swojej drogi dostała w prezencie od losu talent i szczęście, więc do szkoły aktorskiej została przyjęta za pierwszym razem. W krakowskiej PWST poznała swojego przyszłego męża, starszego o trzy lata Jana Mayzela. Szybko zostali parą i zdecydowali się pobrać. A po ukończeniu szkoły grali razem na scenach Krakowa i Lublina, aż w 1959 r. zaangażowano ich do Teatru Powszechnego w Warszawie.
Traf chciał, że wśród ich kolegów z zespołu znalazł się też młody aktor i reżyser Adam Hanuszkiewicz (†87 l.). Zanim został dyrektorem tego teatru, zdążył już stracić głowę dla urodziwej żony kolegi po fachu. Zofia była młoda, miała piękne blond włosy, więc wytrawny uwodziciel nie potrafił przejść obok niej obojętnie.
To w murach Teatru Powszechnego, na oczach całego zespołu, rozegrały się kolejne akty dramatu ich miłosnego czworokąta. Pracowała tam bowiem również Zofia Rysiówna, żona Hanuszkiewicza. I to ona zaciekle walczyła z młodszą konkurentką o męża i ojca dwojga dzieci: Katarzyny i Piotra. Ale przegrała tę bitwę.
- Jestem z rozbitej rodziny. Sam rozbiłem niejedną. Nie wszyscy są zdolni do miłości. To kalectwo, jak krótsza ręka czy noga - tłumaczył się ukochany aktorki.
Kucówna, lokując uczucie w przystojnym Adamie, którego zawsze otaczał wianuszek kobiet, sporo ryzykowała. Ale była w nim tak zakochana, że nie zważała na niebezpieczeństwa. Pobrali się jednak dopiero w 1976 r., po wielu wspólnie spędzonych latach. Hanuszkiewicz był już wtedy od kilku lat dyrektorem pierwszej sceny kraju -Teatru Narodowego, a Kucówna stała się jej główną aktorką.
Wydawało się, że nic nie stoi na drodze do pełnego szczęścia dwojga dojrzałych artystów. Ale wtedy na Zosię spadł cios. Trzy lata po ślubie zachorowała na raka piersi. Choć diagnoza zabrzmiała jak wyrok, nie podcięła artystce skrzydeł, a zmobilizowała ją do działania.
- Kiedy walczyłam z chorobą, niczego nie pragnęłam. Tylko pozbyć się lęków, pogodzić z sytuacją, żyć z nią w zgodzie i z normalnie przeżytego dnia czerpać spokój. Oddając mnie życiu, dr Malinowski powiedział: "Pani choroba jest po słonecznej stronie ulicy". To były ważne słowa. Padły we właściwym momencie - wspomina ten trudny czas aktorka.
Nie było jej wtedy ławo także z innego powodu. Na początku lat osiemdziesiątych jej mąż poznał młodszą o 30 lat aktorkę, Magdalenę Cwenównę, w której się zakochał. Drogi małżonków nie od razu się jednak rozeszły.
Reżyser pracował coraz częściej poza granicami Polski, a w domu bywał gościem. Stało się wtedy jasne, że ich małżeństwa nie da się już uratować. Ale dopiero w 1989 r. Hanuszkiewicz podjął decyzję o rozwodzie, a już rok później ożenił się z Magdą, z którą byłaż do śmierci w 2011 r. Kucówna też uległa fascynacji młodszym partnerem, tyle, że krótkotrwałej. Rzecz zdarzyła się w kinie po jednym z seansów.
- Wstałam, krzesło klapnęło. Odwróciłam się, spojrzałam do tyłu prosto w oczy młodego mężczyzny, który siedział trzy rzędy za mną. To spojrzenie trochę za długo trwało. Wyszliśmy równo z tych rzędów, o tak. I od razu wzięliśmy się za ręce. Byliśmy półprzytomni z pragnienia - wyznała we wspomnianym wywiadzie.
Zgodnie z zasadami, którym hołdowała, nie powiedziała ukochanemu o tej chwili słabości.
- Nigdy nie należy się przyznawać, za nic w świecie! Ja też takiej szczerości nie oczekiwałam od moich partnerów. Nie życzę jej sobie - tłumaczyła. I dodała: "Uważam, że tzw. uczciwość małżeńska kończy się niejednokrotnie grobem małżeństwa. Jeśli zdradziłeś i masz z tego powodu rozdrapy, męcz się sam. Ja tylko żądam dyskrecji. Zdradzonego powinno się oszczędzić. No, chyba że zostaniesz złapana in flagranti. Wtedy, cholera, nie ma wyjścia".
Mimo tak liberalnego podejścia do zdrad, z mężem, jak plotkowano, Zosia nie chciała mieć już nic wspólnego po rozwodzie. Według Adama zabroniła mu kontaktować się ze sobą w jakiejkolwiek sprawie, choć on podobno ofiarował jej przyjaźń. Sama aktorka upowszechniała łagodniejszą wersję ich rozstania.
- Kiedy przyszedł rozwód, nie było we mnie rozpaczy, tylko smutek. Byłam smutna, bo rozstanie zawsze jest klęską. Ale nie mogłam mieć i nie mam do nikogo pretensji. Bo to ja sama dokonywałam wyborów, ja sama umieściłam swoje uczucia i ja sama jestem odpowiedzialna za całe moje życie. Koniec małżeństwa stał się początkiem czegoś dobrego w moim życiu - twierdziła.
Jednak wbrew deklaracjom aktorce wcale nie było łatwo zaakceptować życia bez swojej drugiej połówki.
- Trudność sprawia codzienność. To, że nie ma komu powiedzieć: "dzień dobry", pożartować, pokłócić się. Do śniadania, obiadu i kolacji siada się w pojedynkę. Musiałam się tego życia nauczyć - tłumaczyła.
Kiedy czuła się nikomu niepotrzebna, szukała sposobu na oswojenie samotności.
- Mam w sobie chłopski konkret, który na wszelkie bolączki poleca pracę. Przepracowałam więc i chorobę, i samotność. Jedno jest pewne, to wszystko uskromniło mnie. Pomocą, poza pracą, okazało się też pisanie - przyznawała aktorka, która w ciągu ostatniego ćwierćwiecza wydała kilka książek.
I właśnie pisze kolejną, tym razem o Domu Aktora Weterana w Skolimowie, gdzie wkrótce planuje zamieszkać. Kocha to miejsce, bo od lat pracowała społecznie na jego rzecz. Mimo że los nieraz pokazał jej swoją niechętną twarz, nie czuje się nieszczęśliwa.
- Ważna jest dla mnie świadomość, że nie zmarnowałam życia, choć nie oczekiwałam niczego nadzwyczajnego. Po prostu żyłam, pracowałam, grałam, podróżowałam, śmiałam się, cierpiałam też. Dopóki znajduję rzeczy, które mnie olśniewają, rozczulają, wzruszają, również złoszczą i wściekają - istnieję, trwam, jestem obecna...
***
Zobacz więcej materiałów