Zofia Zborowska: Żyję na swoich zasadach!
Zofia Zborowska (30), córka znanych aktorów – Wiktora Zborowskiego (66 l.) i Marii Winiarskiej (66 l.), zamiast imprez woli wyjazd z przyjaciółmi za miasto, walkę o prawa zwierząt i zdrowe życie, w zgodzie z naturą. W rozmowie z tygodnikiem "Świat i Ludzie" gwiazda opowiedziała o zamiłowaniu do życia w spartańskich warunkach, niechęci do celebryckiego blichtru oraz diecie, która pomogła jej mamie pokonać ciężką chorobę...
Świat i Ludzie: Podobno więcej niż w Warszawie przebywasz na Kaszubach, w ekologicznej wiosce twojego chłopaka.
Zofia Zborowska: To prawda, dzięki Mariuszowi chyba znalazłam swoje miejsce na ziemi. To kilka wolnostojących domków napędzanych energią słoneczną. Mamy tam swoje źródło wody, kompost, sami uprawiamy warzywa, myjemy się w deszczówce i mamy wychodek. Ciągle ktoś do nas przyjeżdża, zostaje. Mój chłopak tam mieszka. Żyje trochę jak w takiej komunie.
Naprawdę odnajdujesz się w takich warunkach? Ty – dziewczyna ze stolicy, aktorka?
- Pewnie. I myślę, że każdy ma potrzebę przebywania na łonie natury, tylko nie wszyscy o tym wiedzą. Szczególnie ludzie zapracowani, żyjący w dużych miastach, z telefonami w ręku, spędzający czas na zakupach w galeriach handlowych. A jak już mają wolny czas, chcą odpocząć tam, gdzie jest cisza, spokój i nikt nie dzwoni… bo nie ma zasięgu (śmiech).
Zdarzyło ci się zatracić w pracy, w takim wielkomiejskim życiu?
- Miałam taki moment kilka lat temu, że wzięłam na siebie za dużo. Myślałam wtedy, że to moje pięć minut i muszę robić dużo. Za dużo. I wtedy od razu organizm mówi: stop. Gdy jesteśmy zmęczeni i źli, łatwo jest złapać jakąś chorobę, a nasze kontakty z bliskimi ulegają znacznemu pogorszeniu. Wolę robić mniej i nie „bywać”, a być szczęśliwą. Myślę, że od około roku udało mi się znaleźć balans między życiem w mieście, pracą a odpoczynkiem. Bo chcę żyć długo, zdrowo i szczęśliwie, a nie w ciągłej pogoni za karierą i pieniędzmi.
Aktorstwo to jest jednak zawód, który wymaga czasem bardzo intensywnego życia.
- Dlatego podchodzę do tego zawodu z dystansem i przymrużeniem oka. Wiem, że praca nigdy nie będzie dla mnie numerem jeden. Ale to nie oznacza, że jej nie lubię, bo spełniam się jako aktorka. Lubię też pobyć w Warszawie, lubię ten wielkomiejski styl. Ale i tu żyję według swoich zasad.
Jakich?
- Od pięciu lat jestem wegetarianką, więc jeśli idziemy wieczorem z przyjaciółmi do restauracji, to najchętniej wybieram właśnie te wegetariańskie lub wegańskie. Nie uprawiam shoppingu. No chyba, że jedzeniowy (śmiech). Generalnie staram się, choć w dzisiejszych czasach to trudne, nie napędzać konsumpcjonizmu.
I jak sobie z tym radzisz?
- Wolę np. kupić spodnie droższe, które starczą mi na kilka lat, niż tańsze, z sieciówki, wyprodukowane często przez biednych ludzi, którzy dostają za to marne grosze. Jakiś czas temu zorientowałam się, że mam w szafie ponad 20 par butów. Zaczęłam zastanawiać się, po co mi one, skoro chodzę w co najwyżej czterech. Oddałam je potrzebującym.
Zawsze byłaś taka proekologiczna, prospołeczna?
- Nie. Wszystko zaczęło się właśnie pięć lat temu. Wtedy postanowiłam nie jeść mięsa, bo kocham zwierzęta ponad wszystko.
Zostałaś wegetarianką z dnia na dzień?
- Wszystko to działo się w czasie. Dochodziłam do pewnych etapów krok po kroku. Bo nie da się tak nagle zmienić nawyków i zacząć żyć na sto procent w zgodzie z naturą. Najpierw postanowiłam więc sprawdzić czy dam radę przez tydzień. Udało się. Potem zaczęłam interesować się ajurwedą (medycyna niekonwencjonalna). To, że ludzie na diecie roślinnej żyją dłużej, już dawno zostało udowodnione naukowo. Warto o tym pomyśleć, bo przecież nie jesteśmy nieśmiertelni.
Co jeszcze zmieniłaś w swoim życiu?
- W zasadzie przestałam nosić skórzane rzeczy. Jeszcze półtora roku temu kupiłam od hipiski zafascynowanej kulturą Indian buty wyszywane koralikami. Robiła je dwa dni specjalnie dla mnie, coś przepięknego. Był to ostatni mój zakup skórzany jeśli chodzi o dodatki ubrania. Pomimo że buty zachwycają, do tej pory nie mogę pozbyć się wyrzutów sumienia. Staram się też nie kupować gadżetów, nowszego telefonu, jeśli obecny działa. To samo dotyczy komputerów. Działam też na rzecz ochrony zwierząt. Współpracuję z ViVĄ i Centaurusem, jestem wolontariuszką w schronisku w Korabiewicach i namawiam ludzi do przejścia na wegetarianizm. Warto, nie tylko ze względu na zwierzęta, ale również ze względu na nasze zdrowie i Ziemię, którą masowa hodowla bydła dosłownie wykańcza.
Podobno twoi rodzice też postanowili żyć ekologicznie, tata przestał jeść mięso.
- Nie, choć myślę, że bardzo by tego chciał. Na razie przyzwyczajenia biorą górę, ale pracuję nad nim nieustannie. Mama była zmuszona przejść na weganizm przez chorobę. Dzięki temu wygrała z nią, a lekarze zalecali jej sterydy do końca życia.
Trudno jest nosić nazwisko Zborowska?
- Nie, ale mam świadomość, skąd pochodzę i że zawsze będę porównywana do rodziców, wujków czy ciotek. Ale są ważniejsze sprawy, a ja mam do tego dystans.
Niektórzy nazywają cię nawet prowokatorką, która nie przebiera w słowach, jeśli coś jej się nie podoba.
- Walczę o swoje. Wierzę w to, co robię i w wielu aspektach mam rację. Dlatego poruszam tematy tabu publicznie, żeby zmusić ludzi do myślenia. Czasem warto się zastanowić: co jemy, czym się faszerujemy, jak tylko zaczynamy czuć lekkie przeziębienie. Jestem wrogiem numer jeden koncernów farmaceutycznych i tzw. mafii spożywczej (śmiech).
A co dziś najbardziej chciałabyś zmienić na świecie w myśleniu ludzi?
- Chyba to, że my tu wszyscy jesteśmy na tych samych zasadach i trzeba się wzajemnie szanować i wspierać. Mam na myśli każdego człowieka, niezależnie od rasy czy wyznania, oraz zwierzęta. Nikt nie dał mi prawa do decydowania o życiu innej istoty.
Może zamiast aktorką powinnaś zostać politykiem?
Tylko jeśli byłaby to partia, w której broniłabym praw zwierząt (śmiech).
Aleksandra Jarosz