Życie Ewy Błaszczyk po tragedii
56-letnia aktorka 12 lat temu przeżyła prawdziwy dramat. Zmarł jej mąż, a trzy miesiące później jedna z córek zapadła w śpiączkę. Stan dziewczynki nie ulega poprawie, mimo intensywnej terapii...
Nie bryluje na salonach, rzadko chodzi nawet na premiery. Po prostu szkoda jej czasu na takie rozrywki. Ewa Błaszczyk dzieli swój czas między pracę w teatrze, obowiązki w fundacji "A kogo?" i rodzinę, na którą składają się dwie córki: Ola i Mania.
Pierwsza od dwunastu lat jest w stanie śpiączki, wymaga całodobowej opieki. Nic dziwnego, że aktorka musi mocno stąpać po ziemi. "Muszę coś robić. Działać, działać i jeszcze raz działać. Nie wolno dać się owładnąć złym myślom ani wspomnieniom o tym, jak było kiedyś. To bardzo niebezpieczne i donikąd nie prowadzi" - wyznaje Ewa Błaszczyk na łamach magazynu "Dobre rady".
Aktorce nie wolno się więc rozklejać, zwłaszcza wtedy, gdy widzi, że wysiłki podejmowane przez nią i lekarzy nie dają spektakularnych efektów. "Już nie mam jakiejś wielkiej nadziei, nie czekam na cud" - mówi szczerze aktorka.
"Przez dwanaście lat choroby Oli przyzwyczaiłam się, że jeżeli uzyskuje się troszkę, to już jest bardzo dużo. Jeździmy z Olą od kilku lat do Moskwy na terapię komórkami macierzystymi. Pozornie nic się nie zmieniło: Ola nie usiadła, nie zaczęła mówić.
Ale widzę, że ma dużo lepszą odporność. Poprawiła się jej jakość życia, a tym samym moja. Nie ma już we mnie takiej drżączki, że w każdej chwili może stać się coś złego. I to są dla mnie siedmiomilowe kroki" - mówi aktorka.