Brat Olbrychskiego cierpi na rzadką chorobę
"Nie mieliśmy wyboru" - tak decyzję o oddaniu brata Daniela Olbrychskiego do Domu Rencisty tłumaczy Krystyna Demska-Olbrychska, żona aktora.
Z Domu Rencisty Polskiej Akademii Nauk w podwarszawskiej miejscowości wychodzi niewysoki, bardzo szczupły mężczyzna. Lekko przygarbiony, podpiera się kulą. Idzie w kierunku kościoła. Chce zdążyć na poranną mszę. Tak od lat rozpoczyna każdy dzień.
Po drodze zatrzymuje się przy kiosku, kupuje papierosy. Zaciąga się. Strzepuje popiół. Zamyślony, nie patrzy przed siebie. Trudno uwierzyć, że ten skromny, niepozorny, skrywający twarz pod czapką mężczyzna jest starszym bratem wybitnego artysty Daniela Olbrychskiego.
Wychowywali się w podlaskim Drohiczynie. Mama Klementyna przed wojną z powodzeniem zdała do szkoły aktorskiej i teatralnej. Choć wybrała dziennikarstwo i rozstała się z mężem, w Drohiczynie prowadziła teatr szkolny, uczyła języka polskiego i francuskiego. Swoim synom wpoiła miłość do literatury.
"Dziś widzę, że matka wychowywała mnie i brata pozornie, nie poświęcając nam dużo czasu. Działał na nas jej przykład: uczciwość, miłość, otwartość. Takie były jej książki, które pisała dla dzieci: pełne czułości i wrażliwości na ludzką krzywdę" - mówi Daniel Olbrychski w wywiadzie.
Ojciec, niesłychanej dobroci człowiek, jednak apodyktyczny i uparty, mieszkał w Warszawie. Nie ingerował w wychowanie synów. W pamięci młodszego zachował się jego obraz mężczyzny niezaradnego życiowo, bez stałej pracy, dowodu osobistego. Utrzymywał się z pisania do gazet. "W domu mówiono ciągle o kłopotach finansowych" - wspomina aktor.
Bracia różnili się jak ogień i woda. Starszy Krzysztof prowadził szkolny chór, komponował. Daniel realizował się w sporcie. Uprawiał szermierkę, boks, judo. Marzył o medalach olimpijskich. Miał opinię niezłego rozrabiaki. Swoimi nieustannymi żartami i wygłupami dokuczał nauczycielom.
Czy robił to demonstrując, że jest inny niż Krzysztof? Po latach w wywiadzie tak o tym mówił: "Mój starszy brat miał ogromne talenty, nie tylko muzyczne. Jego koledzy z klasy mówią, że był geniuszem. W końcu wybrał fizykę, ale byłby wybitny w każdej dziedzinie. Na mnie więc skoncentrowały się artystyczne życzenia matki".
Krzysztof w wieku 16 lat zdał maturę, a mając 23 obronił doktorat i habilitację z fizyki jądrowej. Pracował z najwybitniejszymi naukowcami, m.in. z profesorem UW i członkiem PAN Leopoldem Infeldem (przez pewien czas prowadził badania z Einsteinem). Wróżono mu międzynarodową karierę.
Tuż przed trzydziestką jednak zachorował na schizofrenię. Musiał zrezygnować z marzeń i ambicji. Od lat mieszka w Domu Rencisty PAN. Jest ulubieńcem personelu i pensjonariuszy. "Życzliwy, sympatyczny, o nienagannych manierach" - mówią pracownicy ośrodka.
Bardzo religijny, regularnie służy do mszy w pobliskiej kaplicy. Ma przyjaciół wśród ministrantów.
O Krzysztofie chcieliśmy porozmawiać z Danielem Olbrychskim. W jego imieniu rozmawiała z nami Krystyna Demska - Olbrychska - jego żona i menedżerka.
"Nie mieliśmy wyboru" - mówi, tłumacząc, dlaczego mężczyzna musiał znaleźć się w placówce. "Nie ukrywamy jego choroby. Na schizofrenię zapadają zazwyczaj ludzie wybitni, nadwrażliwi. W pierwszych latach choroby Krzysztofem opiekowała się jego żona. Wspierał ją Daniel. W 1992 roku po śmierci żony Krzyś został sam. Nie byliśmy w stanie zapewnić mu całodobowej opieki, a takiej wymagał" - opowiada.
"Zapominał o przyjmowaniu leków i ataki choroby powtarzały się coraz częściej. Wybraliśmy ośrodek PAN, ponieważ przebywają tutaj osoby, które także pracowały naukowo, i Krzyś dobrze się wśród nich odnajduje. Co drugi dzień rozmawiamy przez telefon. Zapraszamy Krzysia na święta. Staramy się odwiedzać go jak najczęściej. Nie zawsze jest to jednak możliwe, ponieważ Daniel opiekuje się również 104-letnią ciocią Ireną, czyli siostrą mamy".
Pracownicy ośrodka twierdzą, że Krzysztof odnalazł tu spokój. Jest blisko Boga. Żyje w swoim świecie. Pytany o brata, patrzy gdzieś w dal i milczy.
MJ
(27/2012)