Wojciechowska skończyła 50 lat i zalała się łzami. Wyszło, dlaczego
Martyna Wojciechowska 28 września skończyła 50 lat. Ta ważna rocznica obfitowała w niespodzianki. Przyjaciółka dopilnowała, by podróżniczka świętowała urodziny w mieście, w którym jeszcze nigdy w życiu nie była. Zaś córki zaskoczyły ją niezwykłymi prezentami.
Jeśli Martyna Wojciechowska liczyła na to, że swoje 50. urodziny spędzi kameralnie i bez rozgłosu, to mocno się pomyliła.
O huczne obchody zadbali jej bliscy. Przyjaciółka z tej okazji zabrała jubilatkę do Rzymu, miasta, w którym, w co ciężko uwierzyć, nigdy wcześniej nie była.
Wprawdzie Wojciechowska, ze względów służbowych, w dniu swoich urodzin musiała być w Warszawie, jednak na lotnisku też nie obyło się bez niespodzianek. Jak wyznała podróżniczka w rozmowie z Jastrząb Post:
"Dokładnie w dniu urodzin musiałam wylądować w Polsce, ponieważ następnego dnia miałam program na żywo".
Na lotnisku Wojciechowską przywitał zespół mariachi, przyjaciele, transparenty, serpentyny i tort ze świeczkami. Jak ujawniła potem:
"Urodziny były jedną wielką niespodzianką i okazją, żeby podsumować to, że mam wspaniałe życie".
Do łez doprowadziły ją jednak nieoczekiwane prezenty od córek. Mieszkająca w Tanzanii Kabula zadbała o to już wcześniej, zaś Marysia, córka podróżniczki ze związku z nurkiem, Jerzym Błaszczykiem podarowała mamie najbardziej ceniony przez nią prezent, czyli książkę. Jak wspominała Wojciechowska:
"Kabulka zrobiła mi prezent jeszcze zanim wyjechała, bo niedawno była w Polsce. Ale napisała mi w dniu urodzin tak piękne słowa, że aż łza mi się zakręciła w oku... A właściwie to się popłakałam, przyznam się. To było o tym, jak nikt w nią nie wierzył i ja w nią uwierzyłam, i dałam jej skrzydła..."
Skrzydła odgrywają wielką rolę w życiu Martyny Wojciechowskiej. Jak często podkreśla w wywiadach, jest wdzięczna rodzicom za to, że zawsze ją wspierali.
Ona sama nigdy nie ukrywała, że ma ogromny apetyt na życie. Zwiedziła prawie cały świat, kilka razy omal nie przypłacając tego życiem. Zdobyła Koronę Ziemi, wzięła udział w rajdzie Dakar i w Rajdzie Transsyberyjskim. Złamała kręgosłup, a na Mount Evereście odniosła poważne odmrożenia.
Minione lata zmieniły podejście Wojciechowskiej do życia. Był to trudny okres, w którym, jak sama przyznaje, doświadczała wielu trudów. Zaczęło się od groźnego, tropikalnego wirusa, którego lekarze długo nie mogli zdiagnozować. Kiedy w końcu udało się znaleźć skuteczną metodę leczenia, podróżniczka dowiedziała się o przedwczesnej śmierci ojca jej córki, Marysi. Jerzy Błaszczyk zmarł na raka w wieku zaledwie 46 lat.
Kilka miesięcy później, podczas motocyklowej wycieczki po Europie, podróżniczka doznała złamania tak skomplikowanego, że lekarze musieli jej wszczepić tytanowe śruby. Ledwo się lepiej poczuła, zapowiedziała, że "będzie latać jeszcze wyżej", jednak jej organizm był innego zdania. Kiedy śruby nie wytrzymały, Wojciechowska zrozumiała, że czas zwolnić tempo. Jak przyznała z perspektywy czasu w wywiadzie dla "Urody Życia":
"To był bardzo trudny czas w moim życiu. Chwilami miałam wrażenie, że nie jestem w stanie wynurzyć się na powierzchnię, bo zalewa mnie kolejna fala. Trudna do zdiagnozowanie i leczenia choroba tropikalna, śmierć taty Marysi, mój wypadek motocyklowy, złamanie obojczyka i komplikacje po operacji, potem kolejna operacja. To był ten decydujący czas, który sprawił, że musiałam się zatrzymać i zastanowić, czy to nie jest ten moment, w którym pewne rzeczy na liście priorytetów należy poprzekładać".
Zobacz też:
Prawda w sprawie Wojciechowskiej wyszła na jaw. Chodzi o zdjęcia sprzed lat
Martyna Wojciechowska opublikowała zdjęcie rodziców i się zaczęło. W sieci spływają gratulacje
Martyna Wojciechowska o tym, czy jeszcze się zakocha. Padły wymowne słowa