Anna Chodakowska: Zaadoptowałabym jakiegoś pana
Miliony oglądały ją w serialu „W labiryncie”. Spełnienie znalazła w życiu zawodowym, ale nie osobistym. Przyznaje, że jest samotna i brakuje jej kogoś, kogo mogłaby pokochać.
Ma w sobie niezwykłą wrażliwość. To ona daje jej moc, żeby wyrażać mocny sprzeciw, jeśli coś jest niezgodne z jej sumieniem - mówi o Annie Chodakowskiej (69 l.) jej przyjaciółka, Halina Frąckowiak. Takim wrażliwym i bezkompromisowym osobom nie żyje się łatwo. Biografia aktorki jest tego świetnym dowodem.
Silną osobowością była już jako dziecko. - Pamiętam, jak w Wigilię przy stole stało dodatkowe krzesło i puste nakrycie. "A dla kogo to krzesło?", męczyłam tatę. "Dla Chrystusa". "Jak to dla Chrystusa, skoro dopiero się narodził?", nie dawałam za wygraną - wspomina.
Rodzice pielęgnowali w niej tę przekorę, zachęcali do zadawania pytań. I rozpieszczali. - Do granic możliwości - mówi Chodakowska. - Pamiętam, jak mój starszy, przyrodni brat Andrzej nosił mnie godzinami na barana. Od dziecka mam głęboko zakodowany egocentryzm.
Przyzwyczajona do bycia w centrum uwagi, zawsze chwalona, pełna energii, najlepsza uczennica w klasie, zwyciężczyni spartakiad sportowych - wydawało się, że dla takiej dziewczyny nie ma rzeczy niemożliwych. Z pewnością nie była przygotowana na to, by przegrywać i musiała mocno przeżyć swoją pierwszą porażkę, jaką była odmowa przyjęcia na wymarzone studia.
Bo Anna, mimo niewątpliwych predyspozycji, nie dostała się do PWST za pierwszym razem - zabrakło jej punktów za pochodzenie. Na szczęście rok później już zdała i potem, jak wspomina jej kolega z roku, Wiktor Zborowski, "doskonale umiała korzystać z tego, co dawała szkoła aktorska". - Anka była taką Mieczysławą Ćwiklińską naszego roku. Trochę starsza od nas, już po szkole wokalnej, dojrzała i fantastycznie utalentowana - mówi aktor.
Na studiach Chodakowska poznała swoją wielką miłość. W reżyserze Henryku Rozenie zakochała się bez pamięci. Szybko wzięli ślub, niestety, szybko pojawiły się też pierwsze trudności. Okazało się, że Rozen nie znosi Warszawy, ucieka w pracę, najchętniej jak najdalej od żony. Mimo rozstania pozostali przyjaciółmi. - To skromny człowiek, wybitny reżyser radiowy, długo po rozwodzie pracowaliśmy ze sobą - opowiada dziś Anna.
Gdy pierwsze i ostatnie małżeństwo Chodakowskiej przeżywało kryzys, w życiu aktorki pojawił się Krzysztof Bukowski, reżyser teatralny, dokumentalista i, co najważniejsze, mąż jej przyjaciółki Haliny Frąckowiak. Halina związała się z Bukowskim po wielkiej tragedii. Jej poprzedni ukochany, Klaudiusz Maga z zespołu Czerwono-Czarni, w niewyjaśnionych okolicznościach zatruł się gazem i zmarł. Przy Bukowskim, przystojnym mężczyźnie i nietuzinkowym artyście, miała nadzieję odnaleźć spokój, marzyła o wspólnych dzieciach.
Niestety, reżyser miał inną wizję związku. Podczas gdy kryzys między nimi się pogłębiał, Krzysztof zbliżył się do Chodakowskiej. Zostali parą. Co niezwykłe, przyjaźń Anny i Haliny przetrwała tę próbę. - Dziś nie spotykamy się zbyt często, bo brakuje czasu, ale gdy się widzimy, to mam wrażenie, jakbyśmy się zaledwie wczoraj pożegnały - mówi Frąckowiak.
Chodakowska i Bukowski stworzyli związek intensywny i namiętny, ale z pewnością nietypowy. - Mam narzeczonego, który wprawdzie nie mieszka, lecz pomieszkuje ze mną. Taki siedmioletni narzeczony to prawie jak mąż tuż przed pierwszą sprawą rozwodową. Trzeba być bohaterem, żeby tyle przetrwać. Jednak wspólnie interesują nas różne rzeczy. I to jest fajne - mówiła aktorka w jednym z wywiadów, w 1987 r.
Para żyła sztuką, nie myślała o dzieciach. - Mam dziwny charakter: bez lęku myślę o życiu, śmierci, nie chciałam nigdy niczego przedłużać, jestem ostatnia i mam tego pełną świadomość. Podobnie jak mój tata lubię teorię nirwany, co nie znaczy, że jestem buddystką. Kiedy już przejdziesz wszystkie fazy reinkarnacji, stajesz się gwiazdą. Ta gwiazda trwa, powoli gaśnie i znika, ale nie w bólu i cierpieniu, tylko z powodu spełnienia. To jest właśnie nirwana - tłumaczy Anna.
Krzysztof Bukowski był największą miłością Anny. Jego śmierć w 2001 r. była dla niej wielkim ciosem. Reżyser miał zaledwie 51 lat, kiedy zmarł. Od tej pory aktorka jest sama. Choć mówi, że wszystkie związki były dla niej bardzo ważne, zmieniały ją i zostawiały niezatarty ślad, tylko Krzysztofa Bukowskiego nazywa "pięknym i mądrym". Przyznaje, że dziś czuje się samotna.
- Chętnie zaadoptowałabym jakiegoś pana, ale oprócz silnego ramienia musiałby on być interesujący i miły. Powinien też mieć autorytet i jakąś tajemnicę. Okropne są związki, w których ludzie tak się poznają, tak są blisko siebie, że wydają się być rodzeństwem. Taka miłość jest niesmaczna - przypomina związek kazirodczy. Niedobrze też, gdy mężczyznę i kobietę łączy tylko seks i wspólne interesy. Ale ja już nie szukam kontaktów erotycznych, bo mnie to śmieszy. (...) Miałam tak wspaniały życiorys erotyczny, że mnie to już może śmieszyć - mówi otwarcie.
Mieszka sama, towarzystwa dotrzymują jej tylko koty. Ma ich aż 15. - Koty utrzymuję z gaży (teatralnej - przyp. red.), a siebie... koncertuję, gram na tzw. offie. Jakoś wiążę koniec z końcem - śmieje się.
Choć kiedyś miliony oglądały ją w serialu "W labiryncie", a tysiące przychodziły do teatru na "Balladynę", w której grała główną rolę, Anna nie chce już walczyć o karierę. Mówi, że woli nie mieć pieniędzy niż grać w serialach. Zresztą w ostatnich latach zraziła do siebie niektórych kolegów z branży, wdając się z nimi w ostre spory polityczne. - W osądach bywa bezwzględna - przyznaje Krzysztof Tomasik, który pisał o Annie w swojej książki "Demony seksu".
Środowisko docenia jednak Chodakowską za wielkie serce dla zwierząt - aktorka od lat walczy o ich prawa. - W tym wypadku zgadzam się z nią we wszystkim i kibicuję jej działaniom - podkreśla Wiktor Zborowski.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: