Gorzkie wyznanie Malajkata. Tego nikt się nie spodziewał. "Prawda jest taka..."
Wojciech Malajkat był niegdyś jednym z najpopularniejszych rodzimych aktorów. W ostatnich kilkunastu latach powracał na duży ekran właściwie jedynie w serii świątecznej "Listy do M.". W najnowszym wywiadzie gwiazdor podzielił się gorzką refleksją na temat swojej kariery. Już dawno nie był tak szczery...
Pierwsze tytuły w portfolio Wojciecha Malajkata pochodzą jeszcze z połowy lat 80. Jego filmografia jest naprawdę bogata.
W 2011 roku aktor związał się z hitową serią "Listy do M.", w której kolejnych odsłonach, tj. co parę lat, pojawia się do dziś. Mężczyzna regularnie udziela się natomiast w dubbingu. Prawdziwym domem artysty stał się jednak dla niego teatr, w którym kilkukrotnie próbował już swoich sił jako reżyser.
Od niespełna roku pełni on też ważną funkcję w Teatrze Współczesnym w Warszawie. W styczniu ubiegłego roku wygrał bowiem konkurs na dyrektora placówki, które to stanowisko objął na początku września.
Raczej stroniący od mediów artysta zrobił ostatnio wyjątek i zdobył się na szczere wyznanie na temat swojej zawodowej drogi. Okazuje się, że 61-latek od zawsze interesował się teatrem i sam z ciekawości zapisał się do szkolnej grupy.
"Od tej pory nauczycielka zaczęła czynić mniej lub bardziej podstępne zabiegi, żebym zdawał na wydział aktorski. W końcu dałem się namówić, więc trafiła na podatny grunt" - powiedział "Gazecie Wyborczej".
Malajkat należał do grona tych szczęściarzy, którzy decyzją komisji zostali przyjęci za pierwszym razem.
"Powtarzałem sobie wtedy, nie wiem jak bardzo szczerze, że jeśli za pierwszym razem się nie uda, nie będę więcej próbował. Na szczęście nie musiałem sprawdzać własnej szczerości. Chociaż jak wyjechałem na egzaminy do Łodzi, moja mama (...) [trzymała kciuki - przyp. aut.], żebym się nie dostał" - wyjawił o rodzicielce, która marzyła, by jej syn został lekarzem.
Dzisiaj aktor może pochwalić się udaną, choć pod kątem filmowym zapewne nieco mniej satysfakcjonującą karierą. Od kilkunastu lat na srebrnym ekranie pojawia się bowiem tylko w kolejnych częściach "Listów do M." (ostatnia miała premierę w listopadzie ubiegłego roku). Od 2011 roku tylko dwa razy zrobił wyjątek: dla "Obywatela" Jerzego Stuhra i "Samych swoich. Początku" Artura Żmijewskiego.
Jak się okazuje, nie jest to efekt przyjętej przez niego strategii i celowego wyboru. W wywiadzie z "Wyborczą" Malajkat był w tej kwestii rozbrajająco szczery.
"Dyplomatycznie mógłbym odpowiedzieć, że dostaję bardzo dużo propozycji, ale nie spełniają one moich oczekiwań. Prawda jest jednak taka, że tych propozycji zwyczajnie nie ma. Kino najwyraźniej nie jest mną zainteresowane" - wyjaśnił gorzko.
Aktor nie odczuwa z tego powodu żalu.
"Co nie znaczy, że (...) [ubolewam] z tego powodu - i tym razem nie jest to już odpowiedź kokieteryjna ani asekurancka. Nie mogę narzekać na brak pracy, a moim naturalnym środowiskiem pozostaje teatr. To tam się spełniam i jako aktor, i jako reżyser. (...) Działam w przestrzeni, w której mam do czynienia z wyobraźnią, fantazją i (...) inteligencją" - podsumował.
Zobacz też:
Wojciech Malajkat ma sekret dotyczący żony. Wyznanie porusza. "Jestem bezradny"
Malajkat ma dwoje adoptowanych dzieci. Trzy lata temu podjęli radykalną zmianę
Dopiero co gwiazda "Listów do M." przekazała radosne wieści. Teraz wyszły na jaw szczegóły