Krzysztof Cugowski został jurorem w "Twoja Twarz Brzmi Znajomo". "Nie należy tego traktować ze śmiertelną powagą"
4 marca rusza kolejna edycja uwielbianego przez widzów programu "Twoja Twarz Brzmi Znajomo". Na przestrzeni ostatnich lat skład jury kilkakrotnie się zmieniał. Teraz po raz pierwszy zobaczymy w tej roli Krzysztofa Cugowskiego. W rozmowie z nami piosenkarz zdradził m.in., dlaczego zdecydował się na przyjęcie tej propozycji i jak widzi swój udział w show. Wrócił też do wydarzeń z 2014 roku, kiedy to zakończyła się jego przygoda z Budką Suflera.
Dlaczego zdecydował się pan zostać jurorem w programie "Twoja Twarz Brzmi Znajomo"?
- Dostałem propozycje od szefostwa stacji. W poprzednim sezonie mój najmłodszy syn Krzysztof występował jako uczestnik i miałem przyjemność być raz na żywo w programie, oglądałem go też w telewizji. Program jest fajny, bardzo popularny, więc dlaczego miałbym nie przyjąć takiej propozycji? Poza tym inni jurorzy mają szerokie spektrum zainteresowań, a ja jednak od bardzo wielu lat głównie zajmuję się śpiewaniem, więc może będę mógł w tej sprawie coś pomóc w pracach jury.
Ocenianie innych jest trudne.
- Ma pani rację, to jest trudne. Uczestnicy prezentują bardzo różny poziom, część nie ma doświadczenia estradowego w ogóle, część ma niewielkie. Zdarzają się też wykonawcy doświadczeni. Trzeba brać pod uwagę ich warunki i możliwości i wszystko tak zbalansować, żeby nikogo nie urazić. To w końcu jest zabawa, a nie jakiś poważny konkurs piosenki czy sztuki estradowej.
Zgadza się, to jest program rozrywkowy, ale jednak są w nim wielkie emocje i wśród uczestników i wśród widzów, co widać po programie w internetowych komentarzach.
- To wszystko prawda, ale ja uważam, że to jest rozrywka - rzecz bardzo potrzebna i widzom wykonawcom. Nie należy tego traktować ze śmiertelną powagą. Emocje i zaangażowanie uczestników, ich bliskich, widzów i internautów są oczywiste, bo mimo wszystko to jest konkurs. Na razie jesteśmy po nagraniach pierwszego odcinka. Jury jeszcze nie wie nic na temat wykonawców. Myślę, że po drugim, trzecim odcinku będziemy wiedzieć więcej, na co kogo stać i jak to wszystko wygląda.
A wie pan, że Viki Gabor już powiedziała w wywiadzie, że się pana boi?
- Niemożliwe! Nie powinna, absolutnie. Możliwe, że ja tak groźnie wyglądam, ale taki nie jestem. Wie pani, że pozory często mylą. W ogóle jestem łagodnego usposobienia.
Jak pan przeżywał występy syna w programie? Denerwował się pan?
- Kiedy usłyszałem, że chcą Krzysia do programu, podpisałem się pod tym obiema rękami. Powiedziałem mu, że to jest najlepszy program, żeby się zaprezentować dla kogoś, kto jest w zasadzie znikąd, dopiero wchodzi w tę branżę. Pandemia spowodowała, że Krzyś utknął w kraju, a "Twoja Twarz Brzmi Znajomo" to była idealna audycja, bo mógł pokazać, jakim jest piosenkarzem i ile aktorsko może zadziałać, bo z wykształcenia jest aktorem. Dla niego to był idealny program na polski debiut.
Był pan z niego dumny?
- Zdecydowanie! Mało tego, parę razy byłem bardzo mile zaskoczony, że potrafi zrobić coś, co naprawdę nie jest proste. Z jednej strony kopiowanie kogoś jest łatwiejsze, z drugiej nie. Nie jest łatwo zrobić coś dokładnie tak samo jak oryginał. Tu nie chodziło o samo śpiewanie, ale i o ruch sceniczny, zadania aktorskie, charakteryzację. W kilku odsłonach byłem naprawdę pod wrażeniem umiejętności mojego synka.
Chris będzie zadowolony, jak to przeczyta.
- Ale on wie, ja mu to wszystko mówiłem. Nie musi czytać, dowiedział się bezpośrednio od ojca.
Jak już jesteśmy przy tym kopiowaniu - nie mogę nie zapytać, co pan sadzi o występach Jacka Kawalca w Budce Suflera?
- Dajmy temu spokój. To już jest trzecie podejście do reaktywacji zespołu. Z oryginalnego składu gra tam jeszcze tylko jedna osoba - Tomasz Zeliszewski. Mają trzeciego wokalistę w przeciągu dwóch lat. Nie chcę się mieszać do tego tematu, bo to nie jest moje zadanie. Oni nie biorą udziału w żadnym konkursie, wiec ja nie będę ich oceniał. Myślę, że wypowiedzą się i podsumują ich słuchacze.
Wypowiadają się i to masowo. Wypominają też panu zdanie o "demolowaniu legendy". Nazwał pan tak wszystko, co się wydarzyło z Budką po 2014 roku.
- Bo dla mnie to prawda. Jestem współzałożycielem zespołu, spędziłem w nim ogromną część mojego życia. Wspólnie z kolegami przez lata budowaliśmy legendę Budki i chciałbym, żeby w tej nienaruszonej formie zachowała się w pamięci publiczności. I tyle. A emocje oczywiście są, bo w takiej sytuacji trudno ich nie mieć.
Co się właściwie wydarzyło w 2014 roku? Czy to pan podjął decyzję o odejściu z grupy?
- Ale tu nie było żadnego odejścia! Problem polega na kłamstwie, które kiedyś się pojawiło i nadal funkcjonuje. W 2014 roku zakończyliśmy działalność i to była wspólna decyzja. Od tego czasu każdy z nas zajmował się tym, co zamierzał robić po zakończeniu występów z Budką. Dwa lata temu koledzy do mnie zadzwonili i powiedzieli, że oni będą chyba znowu grali i czy ja na to reflektuję. Powiedziałem: "nie". Mam swoje życie, swoje plany, swój zespół. Z jakiego powodu mam nagle rzucić to wszystko i grać z kolegami, kiedy ja uważam, że my pod tą nazwa grać już nie powinniśmy? Wykonaliśmy już wszystko, co było do wykonania w tej sprawie. I to tyle. Żadnego odejścia nie było, po prostu zespół zakończył działalność.
"Przyjacielu do zobaczenia... kiedyś". Pięknie pan to napisał klika dni temu w rocznicę śmierci Romualda Lipko. Nie zawsze było wam po drodze.
- Z Romkiem spędziłem prawie całe życie, spotkaliśmy się w pierwszej klasie muzycznej szkoły podstawowej i z drobnymi przerwami prawie 60 lat pracowaliśmy razem. To cóż ja mogę innego powiedzieć? Ostatnie mniej więcej półtora roku jego życia być może nie ułożyło się tak, jak trzeba. Uważam, że powodem była jego śmiertelna choroba, w której ludzie mówią i robią różne rzeczy. Ja biorę pod uwagę nasze 60 lat, kiedy wspólnie pracowaliśmy, nagraliśmy wiele pięknych płyt, pięknych piosenek i tylko to się dla mnie liczy.
Wróćmy do tego co robi pan teraz, a często występuje pan ze swoimi synami...
- Przez ostatnie cztery lata już nie, ale rzeczywiście umówiliśmy się, z synami, że po zakończeniu działalności Budki Suflera będziemy razem pracować, nagramy płytę. Nagraliśmy dwie płyty, pracowaliśmy ze sobą pełne trzy lata. To było zaplanowane znacznie wcześniej.
Zmierzałam do czegoś innego. Trzech synów ma pan w show-biznesie. Czy to jest przyszłość, o jakiej pan dla nich marzył?
(śmiech). Może niekoniecznie. Ale ja wszystkich synów informowałem o charakterystyce tego zajęcia i nigdy nie ukrywałem przed nimi niczego, a doświadczenia mam dosyć poważne.
Kiedyś sporo pan opowiadał o tych ekscesach. Ostatnio jakby mniej.
- Mam 72 lata i będę o ekscesach opowiadał? Przecież czytelnicy umrą ze śmiechu. Jakby mnie pani 30 lat temu pytała, to może mógłbym coś opowiedzieć. Teraz byłoby to komiczne, więc odłóżmy tę sprawę.
Wróćmy do pańskich synów.
- Oni dość dobrze wiedzieli, jak to życie wygląda. Na temat tej branży wiedzieli wszystko. Moi starsi synowie wybrali tak, jak chcieli i mnie nic do tego. Podobnie z najmłodszym synem, który od lat wiedział, że chce być aktorem i nikt mu w tym nie przeszkadzał. Pojechał do szkoły średniej do Anglii, potem poszedł tam do szkoły aktorskiej i ma swoje dalsze plany także za granicą. Jestem szalenie zadowolony, że to, co robią, robią z sukcesami. Nie można zarzucić im braku profesjonalizmu czy umiejętności.
Miał pan dla nich jakieś dobre rady?
- Mogłem ich tylko uprzedzić, że to nie jest tak pięknie, jak się wszystkim wydaje - wychodzi pani lub pan, śpiewają, uśmiechają się, schodzą, biorą worek pieniędzy, potem jest balanga i życie jest cudowne. To tak nie wygląda, tak się tylko wydaje ludziom, którzy są po drugiej stronie. Ten zawód jest bardzo trudny. Oczywiście zabawa się zdarza, jak wszędzie, bo jakiego zajęcia byśmy nie wykonywali, musi być też czas rozrywki, ale to jest zawód, do którego trzeba mieć dużo siły i kolosalną odporność psychiczną.
Ale na czym polega ta trudność?
- Jak wiemy, wszyscy się znają na wszystkim, a na rozrywce to absolutnie wszyscy. Wykonawca coś robi, z czymś się mierzy, wychodzi mu to dobrze, po czym spada na niego fala nieuzasadnionej krytyki. Jeśli nie jest mocny psychicznie, to ta krytyka może powodować różne nieprzyjemne sytuacje. Musimy mieć bardzo grubą skórę i dużą odporność psychiczną. Jak się tego nie ma, w ogóle nie wolno się do tego zajęcia zbliżać.
Miał pan takie momenty, ze chciał to rzucić i zająć się czymś innym?
- Ależ pewnie! W bardzo różnych czasach i z różnych powodów. To nie jest tak, że ponad 50 lat na scenie to jest samo pasmo sukcesów. W życiu człowiek ma wiele fajnych momentów, kiedy się cieszy, ale jest ich znacznie mniej niż tych gorszych. W tym zawodzie jest tak samo.
Na szczęście nie rzucił pan estrady. Czuje się pan dziś artystą spełnionym?
- Też się cieszę, że w chwili zwątpienia nie podjąłem takiej decyzji (śmiech). Czuję się spełniony i nic istotnego w mojej artystycznej drodze bym nie zmienił. Z Budką Suflera przeżyłem niezwykłe lata. Teraz mam również świetny zespół, z którym koncertujemy, tworzymy, jesteśmy właśnie w trakcie nagrywania płyty. To wszystko nadal mnie napędza i daje mi ogromną zawodową satysfakcję. Mam też wspaniałą rodzinę i dobre życie. Mogę więc powiedzieć, że nie tylko czuję się spełnionym artystą, ale również szczęśliwym człowiekiem.
Start nowej edycji "Twoja Twarz Brzmi Znajomo" już 4 marca o 20:05 w Telewizji Polsat! A poprzednie edycje możecie już teraz obejrzeć na PolsatGo!
Zobacz też:
Rodowicz komentuje fałszywe zbiórki na Ukraińców! "To hieny". Deklaruje, że chce przyjąć uchodźców
Królikowski przerywa wywiad i obraża reportera! "Nie będę rozmawiał z kmiotem"
Kendall Jenner walczy z problemem od lat. Wyznała to teraz!
Grupa Polsat Plus i Fundacja Polsat razem dla dzieci z Ukrainy