Robert Górski: Denerwują mnie przekleństwa
Przed występami ma tremę, ale to ten typ stresu, za którym tęskni.
Jaki jest największy plus oraz minus bycia satyrykiem?
- Minusem jest to, że spory kawał życia spędza się w trasie, poza domem i rodziną. Na szczęście plus jest taki, że o wiele łatwiej i szybciej załatwia się sprawy urzędowe. Nawiasem mówiąc, wszyscy podpowiadają mi wówczas tematy, twierdząc, że takiego kabaretu jak u nich w pracy, czyli urzędzie, nie ma nigdzie na świecie!
Jakie cechy powinien posiadać kabareciarz?
- Aby być dobrym satyrykiem, trzeba umieć słuchać tego, co mówią ludzie. Niekiedy opowiadają oni śmieszne rzeczy, zupełnie nie zdając sobie sprawy, jak bardzo są śmieszne. A kabaret jest od tego, żeby rozdrapywał rany zabliźnione blizną podłości.
Co teraz najbardziej bawi widzów?
- Musiałbym wymienić wiele aktualnych tematów, które są atrakcyjne dla widza i dają pole do wielu ciekawych skojarzeń. Myślę jednak, że nasza publiczność z utęsknieniem czeka na dowcipny komentarz polityczny, którego ciągle niestety jest zbyt mało.
Dlaczego?
- W Polsce nadal cierpimy na deficyt bohaterów. Po prostu daleko nam jeszcze do krajów rozwiniętych, jak choćby Niemcy, Wielka Brytania czy Włochy. Z drugiej strony, jeśli mamy mieć takich bohaterów jak Rosjanie, to nie jest u nas najgorzej. Razi mnie u moich rodaków to, że nie wszyscy do końca wiedzą, kim tak naprawdę byli Włodzimierz Lenin i Feliks Dzierżyński.
Coś jeszcze irytuje Pana w naszych rodakach?
- Najbardziej denerwuje mnie, kiedy słyszę przekleństwa na ulicy, ludzi, którzy nie oglądając się na innych, używają wulgarnych słów. Chciałbym być wtedy zupełnie niewidzialny i mieć twardą, niewidzialną pałę do walenia ich bez litości w łeb! A uprzedzając następne pytanie: największą radość sprawia mi widok śmiejących się osób. To wynagradza każdą niewygodę i dyskomfort.
Jak na Pana widok reagują ludzie w sklepie, na ulicy?
- Prawdę mówiąc, najlepiej czuję się wtedy, kiedy nikt mnie nie zauważa. A już najgorzej, proszę mi wierzyć, być rozpoznanym przez szkolną wycieczkę! Wówczas wiem, co czuje otoczony kotami szczur. A kiedy się denerwuję, albo nie mówię kompletnie nic, albo krzyczę tak, że sam siebie nie jestem w stanie zrozumieć.
Czuje Pan tremę przed występami na żywo?
- Oczywiście, ale to naturalny stan. Szczególnie wtedy, gdy mam do zaśpiewania piosenkę. Jednocześnie jest to ten rodzaj stresu i tremy, za którymi się tęskni, jeśli nie można ich zaznać i poczuć przez dłuższy czas. Lubię niewielkie sale, gdzie można nawiązać relację z widzem, choć niektóre z masowych imprez również dają wiele zawodowej satysfakcji.
Na przykład?
Miło wspominam festiwal w Opolu, który na artystycznej mapie Polski stanowi zjawisko osobne. Pamiętam, jak podczas debiutu w 1997 roku graliśmy po Marcinie Dańcu i przed OT.TO, którzy czterokrotnie bisowali. My ani razu. Śpiewając piosenkę, obserwowałem, jak widzowie idą na koronę amfiteatru po pieczoną kiełbasę i piwo. Przyrzekłem sobie, że następnym razem zrobię coś takiego, że nie pójdą.
A kiedy w trakcie występów zdarzają się nieoczekiwane sytuacje, to jak Pan reaguje?
- Szybko! Dla nas najprzyjemniejsze są bez wątpienia nieoczekiwane awarie sprzętu, bo do czasu ich usunięcia musimy improwizować i nie dać się zanudzić publiczności. Robimy to za pomocą mnóstwa dowcipów i skojarzeń nie nadających się jednak do publicznej emisji.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: