Seweryn zdobył się na to wyznanie dopiero po wielu latach. "Ja takich przygód nie miałem"
Andrzej Seweryn to jeden z najlepszych aktorów w historii rodzimego kina - to zdanie brzmi jak banał, a jednocześnie jest absolutnie prawdziwe. Gdyby zapytać przeciętnego polskiego kinomana o najważniejsze ekranowe nazwiska, zapewne jego wymienione byłoby na równi z Gajosem, Stuhrem, Olbrychskim czy Nowickim. A jednak 78-latek ma zaskakującą opinię na temat własnej kariery. Aż trudno uwierzyć w to, co powiedział w jednym z najnowszych wywiadów.
Andrzej Seweryn pod koniec lat 60. ukończył warszawską szkołę teatralną, gdzie studiował m.in. z Piotrem Fronczewskim. To właśnie oni, wraz z Wojciechem Pszoniakiem, zostali w 1990 uznani za największych aktorów dramatycznych po 1965 roku. I to nie przez byle kogo - werdykt ogłosili Gustaw Holoubek, Tadeusz Łomnicki i Zbigniew Zapasiewicz.
Aktualnie gwiazdor ma na swoim koncie niemal 100 ról filmowych i serialowych, nie licząc tych stworzonych na potrzeby sceny. W trakcie swojej działalności współpracował m.in. z Andrzejem Wajdą ("Ziemia obiecana", "Dyrygent", "Pan Tadeusz"), Agnieszką Holland czy Jerzym Hoffmanem. Swego czasu zauroczył nawet Stevena Spielberga, który w ostatniej chwili powierzył główną rolę w oscarowej produkcji komuś innemu.
Mimo niepodważalnych osiągnięć Sewerynowi wciąż czegoś brakuje...
Na profilu TikTokowym "Vogue Polska" ukazał się fragment wywiadu Anny Tatarskiej z aktorem, który miał premierę w maju ubiegłego roku. Seweryn dokonał w jego trakcie zaskakującej autoanalizy.
"Nigdy nie grałem roli, która by stała się kultową" - obwieścił.
Zdziwiona prowadząca od razu zaprotestowała, rzucając przykład wspomnianej adaptacji powieści Władysława Reymonta.
"To pierwsze słyszę, bardzo mi miło. No więc oprócz roli Maksa..." - kontynuował nieco zbity z tropu artysta.
Szybko jednak wytłumaczył, co dokładnie miał na myśli.
"Kultowe role w sensie z powiedzeniami 'Złote, ale skromne' czy w takich filmach jak 'Chłopaki nie płaczą'. Koledzy, których zdania wypowiedziane na ekranie przechodzą do historii kina, ale i historii języka polskiego. To ja właściwie takich przygód nie miałem" - dodał.
I faktycznie, wspomniany film Olafa Lubaszenki czy produkcje Juliusza Machulskiego obfitowały w podobne powiedzonka, które później na dobre zakorzeniły się w mowie potocznej. W podobnych wtrętach przodował chyba niedawno zmarły Jerzy Stuhr.
Jeszcze do niedawna Seweryna można było oglądać w zupełnie innej roli. Przez jeden sezon "Czas na show..." aktor pełnił w nim bowiem funkcję jurora, oceniając kolorowe stroje, wyrazisty makijaż i przede wszystkim sceniczną charyzmę uczestników. O wygraną starali się wówczas m.in. aktorzy Tomasz Karolak i Michał Mikołajczak. Ostatecznie powędrowała ona do kulturysty Marcina Łopuckiego.
Prędko stało się jasne, że widzom nie przypadł do gustu format TVN-u, przez co został on zdjęty z ramówki po zaledwie jednej edycji. Można było się tylko domyślać, że powodem takiej decyzji była niska oglądalność. Według danych Nielsen Audience Measurement opublikowanych przez Wirtualne Media każdy odcinek oglądało średnio zaledwie 534 tys. osób.
Zobacz też:
Córkę Jandy i Seweryna wychowywały tłumy opiekunek. W dzieciństwie tęskniła za "zwykłą" mamą
Szpak ma poważny powód do zmartwień. Wyjaśniło się, a jednak to koniec
Andrzej Seweryn wręczył nagrodę Rozenek. Zdobył się na osobiste wyznanie