Goździalska poszła do wykwintnej restauracji. Nie do wiary, co ją spotkało
Monika Goździalska dała się poznać jako dość wymagająca klientka warszawskich lokali. Jej relacja z wizyty w jednej ze stołecznych restauracji przed kilkoma miesiącami wywołała niezłą aferę, która dotarła nawet do uszu samego Roberta Makłowicza. Teraz celebrytka podzieliła się wrażeniami z kolejnego wyjścia. Jest inaczej, niż ludzie myśleli...
Monika Goździalska nieźle radzi sobie w show-biznesie. Szerszej publiczności dała się poznać przed laty jako uczestniczka "Big Brothera" i "MasterChefa", a kilka lat temu przypomniała o sobie za sprawą książki odsłaniającej kulisy świata modelingu i udziale w reality show "The Real Housewives. Żony Warszawy".
Jeszcze do niedawna pojawiała się też regularnie w internetowym kanale Krzysztofa Stanowskiego. Z intratnej posady zrezygnowała z uwagi na inne propozycje zawodowe, ale i niechęć do ciągłego latania do Polski. Na co dzień gwiazda mieszka bowiem w słonecznej Hiszpanii.
Mimo to 44-latka co jakiś czas pojawia się w stolicy. Ostatnio podzieliła się z obserwatorami wrażeniami z wizyty w ekskluzywnej restauracji. Słowa Goździalskiej są doprawdy zaskakujące. Tego chyba nikt się po niej nie spodziewał...
Goździalska wybrała się do modnego lokalu "U Wieniawy". Wbrew pozorom miejsce to nie jest w żaden sposób powiązane z Julią Wieniawą, nazwa pochodzi bowiem od zasłużonej dla historii kraju postaci Bolesława Wieniawy-Długoszewskiego. Wykwintna restauracja jest jedną z najbardziej cenionych w mieście.
Jak można się łatwo domyślić, za taki prestiż sporo się płaci - influencerka zapłaciła za posiłek ok. 150 złotych. Tatar za 59 złotych, naleśnik "rodem z Paryża" za 69 i herbata zimowa - o dziwo wszystko niezwykle jej smakowało. Zachwalała też wystrój, obsługę kelnerów czy minikoncert trębacza.
Kobieta została jednak wyjątkowo potraktowana. Na koniec uczty niespodziewanie na stole celebrytki znalazł się sernik z czekoladą, którego cena wynosi 35 złotych.
"Dostałyśmy sernik za darmo. Ja nie wiem, czy to jest nawiązanie do restauracji, która nie chciała mi dać deserku, żebym sobie go mogła kupić, bo kazali mi obiad zjeść?" - pytała retorycznie Goździalska.
Było to oczywiście nawiązanie do afery, którą wywołała kilka miesięcy temu.
W sierpniu ubiegłego roku gwiazda telewizji wybrała się na spacer po Starym Mieście. W trakcie przechadzki nabrała ochoty na coś słodkiego, wraz z towarzyszem wyprawy wstąpiła więc do ogródka restauracyjnego na małe co nieco. Jakie było jej zdziwienie, kiedy - pomimo niewielkiego ruchu - obsługa odesłała ją z kwitkiem.
"'Nie możecie Państwo skorzystać ze stolika ze względu na to, że u nas w restauracji możesz tylko przyjść i usiąść, jak zjesz obiad. Nie możesz przyjść na ciastko'. (...) Przecież nie siedziałabym tam trzech dni. (...) Ja wam tego nie popuszczę. To jest wstyd, żeby restauratorzy postępowali w ten sposób" - grzmiała w sieci.
Apel Goździalskiej spotkał się z dużym odzewem internautów, a sam lokal wprowadził do menu... "deser influencera", w ironiczny sposób komentując "problemy" Moniki. Wówczas zachowanie celebrytki skrytykował nawet Robert Makłowicz.
"Jeśli ktoś chce wypić kawę i zjeść ciasto, to powinien udać się do kawiarni albo cukierni, a nie do restauracji" - powiedział Pudelkowi.
Zobacz też:
Monika Goździalska poszła z torbami. Wystarczyła wycieczka na świąteczny jarmark
Nagle Goździalska zalała się łzami i otwarcie wyznała. "Wiem, że popełniłam wiele błędów"
Monika Goździalska nie hamowała się ws. Kozidrak. Padły zaskakujące słowa