Karol Strasburger ostro o kolegach po fachu. Padło sporo głośnych nazwisk [POMPONIK EXCLUSIVE]
Karol Strasburger od 30 lat pełni rolę prowadzącego "Familiady". Z okazji takich jubileuszy stacja często przygotowuje niespodzianki dla widzów, np. dokonując zamiany prowadzących między dwoma tytułami. Prezenter ma na ten temat konkretne zdanie. W jego wypowiedzi dla Pomponika padło sporo znanych nazwisk...
W dniu 17 września 2024 r. "Familiada" świętowała swoje 30 urodziny. Przy tej okazji produkcja podzieliła się wieloma ciekawostkami, a nawet odsłoniła kulisy związane z realizacją teleturnieju. Sam gospodarz formatu zdradził jedną z jego największych tajemnic - kim są słynni ankieterzy i na jakiej zasadzie przyczyniają się oni do badań, które później stają się bazą pytań w programie.
W sieci posypały się oczywiście gratulacje od znanych kolegów. Dzisiaj przecież nikt nie wyobraża sobie, żeby tytuł mógł mieć twarz kogoś innego niż Karola Strasburgera. Sam gwiazdor uważa zresztą, że to właśnie on przyczynił się do niebagatelnego sukcesu programu. W rozmowie z Pomponikiem od razu dodał jednak, że to oczywiście żart, choć - bez wątpienia - odegrał w tym osiągnięciu TVP niemałą rolę.
W rzeczywistości 77-latek przyczyn popularności quizu doszukuje się przede wszystkim w chęci sprawdzenia się i zmierzenia z poglądami przeciętnego Polaka. Według aktora każdy chce oczywiście uchodzić za wykraczającego poza średnią, w rzeczywistości jednak wybitnych jednostek nie jest tak wiele.
Dodatkowym plusem "Familiady" jest to, że do wzięcia w niej udziału nie jest wymagana wiedza encyklopedyczna, a dobra intuicja i wyczucie co do gustów i przekonań rodaków. Zweryfikowanie zasad, to jest umożliwienie zapisów nie tylko osobom spokrewnionym, ale i grupom znajomych czy kolegów z pracy, również dało szansę zaistnienia większej liczbie chętnych.
W wywiadzie dla Pomponika nie zabrakło pytania o ewentualną zmianę na stanowisku prowadzącego. Dopiero co snujący alternatywną wizję rzeczywistości Strasburger wytypował swojego następcę, którego chętnie zobaczyłby na własnym miejscu, a już przyznał, że w gruncie rzeczy nie widzi sensu w takich roszadach.
"Tylko po co? Po co ja mam robić coś, czego nie umiem? A po co on miałby się uczyć czegoś, czego nigdy nie robił?" - zapytał hipotetycznie naszego reportera, odnosząc się do potencjalnej wymiany z Tadeuszem Sznukiem.
Przypomnijmy, że prowadzony przez niego teleturniej "Jeden z dziesięciu" na początku czerwca tego roku również obchodził okrągłą, 30. rocznicę emisji pierwszego odcinka. Taka niecodzienna sytuacja, to jest rotacja na stanowiskach, bez wątpienia byłaby nie lada gratką dla fanów obydwu formatów. Nawet jeśli miałby to być jedynie ograniczony czasowo eksperyment, po którym wszystko wróciłoby na dawne tory.
Strasburger nie miał jednak wątpliwości, że wraz z o kilka lat starszym kolegą po fachu oraz dodanym przez niego samego Robertem Janowskim wyróżniają się na tle współczesnych telewizyjnych prezenterów.
"Z mojego punktu widzenia wygrywamy" - przekonywał, wskazując na to, że - w przeciwieństwie do innych krzykliwych i "kolorowych" gospodarzy show - oni mówią i zachowują się zupełnie normalnie, co stanowi o ich autentyczności.
"Jesteśmy jacy jesteśmy. Mamy jakąś wiedzę, jakąś umiejętność. Sama zwyczajność nie załatwia sprawy - musi być coś pod spodem. (...) Pracujemy szybko, sprawnie" - wyjaśnił Pomponikowi.
Nasz reporter wspomniane pytanie o ewentualną zamianę z Tadeuszem Sznukiem motywował podobnymi przetasowaniami w innych programach TVP. Pamiętamy przecież, że kilka lat temu Norbi i Rafał Brzozowski w pewnym momencie wymienili się stanowiskami w teleturniejach "Koło Fortuny" i "Jaka to melodia?". Wydarzenia te rozgrywały się mniej więcej w okolicach jubileuszów formatów - odpowiednio 25- i 20-lecia. Strasburger ma na ten temat twarde zdanie.
"Te zmiany wynikały z zupełnie czegoś innego. Uważam, że osoby pracujące w mojej branży - nie tylko aktorskiej, ale i związanej z prowadzeniem programów - powinny unikać zależności, przynależności do jakiejś grupy. Nie powinny się podlizywać, nosić czekoladek do prezesów, mówić: 'to ja jestem chętny, żeby tu wskoczyć, coś zrobić, coś zarobić'. Myślę, że stąd te roszady - ludzie nie czują się za pewnie, czują, że ktoś nimi kieruje, że ktoś dał za mało albo za dużo czekoladek i trzeba go przesunąć" - powiedział Pomponikowi.
Podjęcie się zawodowego projektu porównał do innych sfer życia, np. związków. Według niego jak już po gruntownym przemyśleniu sprawy dokona się wyboru, to należy się go trzymać. Poza tym ciągłe zmiany wprowadzają niepotrzebne zamieszanie, a widzowie dzielą się wówczas na dwie grupy: tych, którzy domagają się powrotu poprzedniej gwiazdy show, i tych, którzy są zadowoleni z odmiany. W praktyce jednak, jeśli ktoś jest dobry w tym, co robi, to i tak się obroni.
"Długo się zastanawiałem, czy dam radę to robić, (...) ale jak już podjąłem taką decyzję, to potraktowałem to poważnie. Podobnie jest w życiu: i z przyjaciółmi, i z kobietami. Zastanów się, chłopie, może trochę dłużej, zanim się ożenisz, żebyś nie musiał zaraz się rozwodzić. A jak już się ożenisz, to bądź z tą kobietą na dobre i złe" - podsumował Strasburger własną przygodę z "Familiadą".
Zobacz też:
Strasburger w końcu potwierdził. Złożył rezygnację ze względów prywatnych [POMPONIK EXCLUSIVE]
Długo uważano ich za rywali. Strasburger wreszcie ujawnił, co myśli o Sznuku